niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 46

Podsumowując krótko dzień święta dziękczynienia- był kompletnie gówno warty, od początku do końca, jednak mimo wszystko było to jeden z najlepszych dni w moim życiu. Obudziłam się, ponieważ Louis władował się do mojego pokoju krzycząc coś na temat kiciusia. Na początku, myślałam, że śnię, ale nagle poczułam na swojej twarzy małe łapki i wilgotne muśnięcia tuż nad brwią; Louis rzecz jasna nie przestawał piszczeć, stojąc przy krańcu mojego łóżka.

Ospale otwierając jedno oko, zostałam przywitana widokiem małej, szarej kulki futra, gapiącej się na mnie.

- Jasna cholera. - mruknęłam, przecierając oczy. - Czy to jest to, co myślę?

- Jeśli myślisz, że to najbardziej urokliwa istota, jaką kiedykolwiek widziałaś, to tak. To właśnie ona.

- Louis.

Uśmiechnął się szeroko. - Ten mały koleżka siedział skulony pod schodami, a kiedy Jace upuścił klucze, ja, jako niesamowity chłopak, wczołgałem się po nie i wyszedłem z tym kociakiem.

- I naturalnie, przyniosłeś go do mojego domu, zamiast do własnego.

- Jace go chciał. - westchnął Louis. Niespodziewanie jego podbródek spoczął na krawędzi mojego łóżka, tuż obok nowego lokatora. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i wydął wargi (nie wyglądał nawet w połowie tak uroczo, jak ta futrzasta kuleczka, która była rozmiarów połowy jego głowy). - Możemy go zatrzymać?

Po raz kolejny wydął wargi, a kotek ziewnął cicho, z czym moja stanowczość nie zdołała już sobie poradzić. - Tylko jeśli to ja wybiorę dla niego imię.

Na ten kompromis chłopak natychmiast zaprotestował. Louis i ja kłóciliśmy się, dopóki Jace nie wszedł do pokoju wraz z wielkim nożem, którym zamierzał potraktować nas, zamiast indyka. Niechętnie podążyliśmy za nim do kuchni i zajęliśmy miejsca przy stole.

Spoglądał na nas zza kuchennej lady. - Oboje jesteście niepoważni. Na tyle niepoważni, że cofam wam możliwość wybrania imienia dla naszego pupila. Zamiast tego, ja go nazwę. Wybrałem imię Alfred.

- Absolutnie nie. - syknęłam.

Louis zrobił zdegustowaną minę. - To chyba najgorsze imię dla kota na jakie ktokolwiek kiedykolwiek mógł wpaść.

Skończyliśmy kłócąc się przez kolejne 30 minut. Louis nalegał, aby nazwać go Optimus Prime („Szczerze, kto nie chciałby nazwać kota imieniem transformersa? Wymień choć jedną osobę."), natomiast ja postawiłam na Pharella („Spójrz na tego pieprzonego kociaka. To Pharell. 100%".). Z drugiej strony, Jace upodobał sobie imię Caesar („On wygląda tak majestatycznie i poważnie.").

Ostatecznie ustaliliśmy, że nazwiemy do 2 Chainz. Sami tak naprawdę nie mogliśmy sobie przypomnieć jak to możliwe, żeby niewinnego szarego kiciusia nazwać po raperze, który wielokrotnie zostawał aresztowany za nielegalne posiadanie broni. Ale 2 Chainz zamiauczał, gdy tak na niego zawołaliśmy i tak już zostało.

***

Następna katastrofa wydarzyła się koło południa. Siedziałam na sofie, ponieważ chłopcy nie chcieli mnie widzieć w pobliżu kuchni, zważywszy na moje kulinarne umiejętności (a raczej ich brak), gdy moich uszu dobiegł mrożący krew w żyłach krzyk.

Podniosłam się z miejsca i pędem ruszyłam korytarzem, odnajdując siedzącego na kuchennej podłodze Jace z 2 Chainz na kolanach, przyglądającego się z przerażeniem indykowi. I mówiąc indyk, mam na myśli do niczego nie podobny płat mięsa na srebrnej blasze, umiejscowiony na kuchence.

- Jace. - powiedziałam cicho. - Coś ty zrobił?

Pisnął cicho, a jego dolna warga zadrżała w wyrazie rozpaczy. - Ja nie... Nie wiem. W jednej chwili bawiłem się z 2 Chainz, a już po chwili, co już zdołałaś zauważyć, spostrzegłem, że nasz indyk jakimś sposobem zapadł się w sobie w piekarniku. Właśnie tak. On jest martwy, Norah. Zabiłem naszego indyka.

- On był martwy kiedy go kupowałeś.

- Wiesz co mam na myśli. Może mógłbym spróbować przerobić go na zupę? Albo, może coś na kształt małych kawałków indyka, które moglibyśmy położyć na kanapki? Moglibyśmy mieć kanapki z indyka i bagietek. To mogłoby przejść.

Pochyliłam głowę na bok. - Myślę, że powinieneś po prostu odpuścić, Jace. Czuję, że on może być radioaktywny.

- Więc co w takim razie będziemy jedli?! Za pięć godzin zjawi się tu jakaś setka osób, a my nie mamy indyka?!

- A nie przypadkiem nieco ponad 10?- chłopak posłał mi mordercze spojrzenie, więc szybko się wycofałam. - Okej, okej. Po prostu gotuj dalej, a ja skoczę do sklepu i postaram się zdobyć indyka. A jeśli nie będą mieli indyka, to kupię jakiegoś innego ptaka.

- Innego ptaka? Mówisz poważnie?

Zmarszczyłam brwi. - Wszystkie ptaki są obrzydliwymi i złowieszczymi kreaturami i nie lubię żadnego z nich. Dosłownie, mogłabym zjeść jakiegokolwiek i nie zrobiłoby to mi większej różnicy. Tak naprawdę, to wszystkie ptaki powinny zostać przetworzone na jedzenie. One są obrzydliwe. Ptaki są obrzydliwe.

I w tym samym momencie, moi rodzice-miłośnicy ptaków, przekroczyli próg kuchni. Katastrofa numer 3.

***

Po długim zrzędzeniu na temat drastycznego zmniejszania się populacji ptaków i tym jaki wpływ będzie to mieć na cały ekosystem, moi rodzice w końcu podeszli do mnie, wkrótce potem tuląc w swych objęciach. Ich ciała były ciepłe i tak dobrze mi znajome, a skóra nasiąknięta niewyraźnym zapachem kadzidełek i marihuany.

- Och, Norah. - zagruchała moja mama, Julia. - Jesteś już taka dorosła! I piękna!

- Dziękuję mamusiu.

- Zdaje się, że schudłaś. Nie unikasz jedzenia, prawda? Przyniosłam ze sobą to przepyszne bezglutenowe ciasto, które z pewnością pokochasz, skarbie. Już ja o ciebie zadbam!

Mój tata potrząsnął z aprobatą głową. - Twoja mama jest znakomitym kucharzem!

- Taa, cóż, szkoda, że nie przekazała mi w genach tego kulinarnego talentu. - burknęłam. - Zamiast tego, zdaje się, że każdy facet, z którym mam do czynienia, jest niczym pieprzony szef pięciogwiazdkowej restauracji, kiedy ja nie potrafię zrobić nawet zupki chińskiej.

- Zupki chińskiej?! Czy ty wiesz, jakie szkody w twoim organizmie mogą spowodować chemikalia w niej zawarte?!

Schowałam twarz w dłonie, cicho wzdychając. Mimo że bardzo kochałam moich rodziców, nie byłam w nastroju na ich hipisowskie szaleństwo. - Tak, to całkowicie obrzydliwe. Mamusiu, chciałabyś pójść ze mną do sklepu? Tata mógłby zostać tu z chłopakami i pomóc w gotowaniu.

Radośnie skinęła głową na moją propozycję, podobnie jak mój tata, Jace i Louis, którzy pochyleni nad książką kucharską, decydowali się nad najlepszą opcją przyrządzenia ziemniaczanego puree. Moja mama chwyciła swą jeansową kurtkę, ja natomiast sięgnęłam po skórzaną i razem udałyśmy się do wyjścia.

To było niemal komiczne, jak bardzo różniłam się od moich rodziców. Oni wychowali mnie w małym miasteczku, gdzie sadziliśmy własne owoce i warzywa, a dla zabawy chodziliśmy obserwować ptaki. A teraz jakimś sposobem, skończyłam w wielkim mieście, w którym jedyną naturalną rzeczą jest używany przeze mnie szampon do włosów.

Moja mama zarzuciła swą rękę na moje ramię, wplatając swe palce w miękkie loki na mojej głowie.- Och, skarbie. - zagruchała, wtykając palce w niewinny kołtun. - Powinnaś częściej szczotkować swoje włosy. I jeść coś poza kawą i jedzeniem z McDonald's.

- To szybkie miasto. Szybkie jedzenie, szybkie wszystko.

- Niezdrowe wszystko.

Uśmiechnęłam się do niej szeroko, kiedy weszłyśmy do Whole Foods Market*, mieszczącego się na rogu naszej ulicy.- Jem zdrowo, czasami. Harry zwykle przyrządza zdrowe posiłki. No i Liam niekiedy zmusza nas do przełknięcia protein.

- Liam?! - pisnęła. - Wróciłaś do Liama?!

Niemal zapomniałam jaką obsesję mieli moi rodzice na punkcie brązowookiego chłopaka, z którym spotykałam się przez ponad rok.

- Nie, to tylko kumpel. Mimo to, będzie dziś wieczorem na obiedzie. Spotykam się z Harrym. To on jest moim chłopakiem.

- A czy on dziś przychodzi? Czy traktuje cię dobrze? Twój tata powinien go poznać.

- Możliwe, że będzie. - mruknęłam, spacerując wzdłuż lodówek. - On tak jakby, prowadzi własny biznes? Taaa. Więc dziś pracuje nad jakąś fuzją, nie do końca wiem o co w tym chodzi. Bądź co bądź, na pewno kiedyś go poznasz, bo zapewniał mnie, że przyjdzie jutro.

Jej oczy rozbłysły, gdy tylko usłyszała o tej możliwości i z uśmiechem sięgnęła po moją dłoń, pocierając kłykcie. - Brzmi cudownie, Norah. A teraz, mimo że jestem przeciwna masowemu ubojowi indyków na to bezcelowe święto, chodźmy jakiegoś znaleźć. Rzecz, która stała na kuchence wyglądała na niejadalną.

Skończyło się na tym, że udało nam się znaleźć jedynie małe kurczaki. Nie mając wyboru, kupiłyśmy 12 sztuk, spakowałyśmy je do plastikowych reklamówek („Norah, naprawdę powinnaś zaopatrzyć się w torby wielokrotnego użytku.") i pomknęłyśmy z nimi do naszego mieszkania tak szybko, jak było to możliwe,

Gdy tylko weszłyśmy do środka, zostałyśmy przywitane przez zapach cynamonu i pieczonego chleba, widok Liama i całkiem ładnej brunetki, bawiącej się z 2 Chainz oraz dźwięk brzęczących garnków, nadbiegający z kuchni.

- Zaczyna się. - szepnęłam, obserwując z przerażeniem, jak moja mama wydaje z siebie cichy odgłos wyrażający jej radość i biegnie, aby wyściskać mojego byłego chłopaka, a następnie wysoką dziewczynę, stojącą koło niego, która wyglądała na nieco wystraszoną z powodu całej tej akcji.

- Pani Wilson, kopę lat. - zaczął ciepło Liam.

- Och, mów mi Julia. A kimże jest ta miła dama?

Zwrócił się w stronę brunetki, obejmując ją w talii z dumnym uśmiechem. - To moja dziewczyna, Sophia. Której zresztą Norah nie miała okazji jeszcze poznać. - Wytknęłam mu język, zanim zdążył mnie przedstawić. - Norah, to jest Sophia. Sophia, poznaj Norah.

Dziewczyna wyciągnęła do mnie dłoń. - Miło cię poznać, naprawdę. Wiele o tobie słyszałam.

- Ja również. - zaśmiałam się. - Liam na serio lubi o tobie gadać.

Liam sprawiał wrażenie, jakby lada chwila miał się rozpłakać. - Norah.

- To prawda. Nieważne, widzę, że zdążyliście już poznać 2 Chainz. Wszyscy odwrócili się w moją stronę, a ich twarze wyrażały czyste zmieszanie. Gapiłam się na nich, zanim wskazałam na małego kotka, który atakował sznurówki butów mojej mamy. - Nasz kiciuś. 2 Chainz.

- Nazwaliście kota 2 Chainz? Tak jak ten raper, 2 Chainz?

Louis wyszedł z kuchni (gdzie prawdopodobnie przysłuchiwał się całej sytuacji) i dołączył do nas z rękami skrzyżowanymi na piersiach w geście wyzwania. - Tak, czy to jakiś problem? Lubimy to imię, podobnie jak samego 2 Chainz.

- Ten kot, to ona. - oznajmił Liam. - Nazwaliście kotkę imieniem rapera, który został aresztowany już jakieś 8 razy.

Czułam jak z mojej twarzy odpływają wszystkie kolory. Stojący obok mnie Louis pisnął cicho i dźgnął mnie w bok palcem. A 2 Chainz przypatrywała się nam z niekrytą radością. Torba z kurczakami, którą trzymałam, rozerwała się od spodu i cała jej zawartość rozsypała się na podłogę. - To najgorszy dzień w moim życiu.

Katastrofa numer cztery.

***

Do czasu, kiedy jedzenie było gotowe, stażystka Sophia przyszła ze swoim chłopakiem. Stażystka Sophia i Sophia, dziewczyna Liama, zaczęły piszczeć, kiedy przedstawione sobie, dowiedziały się o tym, że noszą te same imiona.

Skończyło się na tym, że pożyczyliśmy składany stół od sąsiada z naprzeciwka i rozpoczęliśmy przemeblowywanie naszego salonu, mając na uwadze fakt, że na tak małej przestrzeni musimy pomieścić masę ludzi, która koniec końców liczyła 11 osób, ponieważ nawet nie wiadomo kiedy wprosili się do nas jeszcze Aaron i Alice.

Ogromny, biały obrus pokrył zaimprowizowany stół, na nim zostały umieszczone kieliszki, talerze oraz butelki wina, zanim wszyscy zajęliśmy miejsca dookoła. Jace, mój tata i Louis wynosili danie po daniu, między innymi ziemniaki, małe kurczaki i warzywa.

- Okej, okej, proszę o ciszę! - krzyknął Jace, stukając nożem o swój kieliszek w celu skupieniu na sobie uwagi. - Zanim zaczniemy jeść, każdy z nas musi powiedzieć za co jest wdzięczny. Rozumiecie? W porządku. Louis, zaczynasz.

Bajkowy chłopak siedzący obok niego odchrząknął, zanim zabrał głos. - Jestem wdzięczny za Jace, to jasne. I jestem wdzięczny za to, że dostałem rolę w Wicked*, o którą starałem się na przesłuchaniach.

Przy stole natychmiast zrobiło się głośno, ponieważ był to pierwszy raz, kiedy o tym usłyszałam. Najwyraźniej zupełnie jak Jace, który przyglądał się swojemu chłopakowi z niekrytym szokiem, miłością i dumą, zupełnie jakby zaraz miał się rozpłakać. - Louis. - powiedział cicho, a kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Tak bardzo, bardzo się cieszę z tego powodu.

Louis uśmiechnął się znacznie szerzej, a jego policzki oblały się różem, kiedy pocałował swojego chłopaka. - Dziękuję. Dziękuję wam. Teraz pora na Liama, do dzieła!

- Okej. - zaczął Liam.- Jestem wdzięczny za to, że pewnego dnia wpadłem w sklepie na Jace, ponieważ teraz jestem jakby częścią tej małej rodzinnej uroczystości. I jest naprawdę miło. Sophia?- w jego kierunku odwróciły się dwie dziewczyny. - Moja Sophia.- dodał.

Jego partnerka uśmiechnęła się do niego czule. - Jestem wdzięczna za ten niesamowicie wyglądający posiłek, który stoi przed nami. Jestem wdzięczna za Liama. W porządku, teraz... wybacz, nie znam twojego imienia. Jestem Sophia. Cześć. Twoja kolej.

- Alice. - przywitała się moja współpracowniczka. - A ja jestem wdzięczna za to, że mamy wolne w poniedziałek!

Na tę opcję oboje z Jace podnieśliśmy w górę swoje kieliszki. Potem każdy z siedzących przy stole wymienił listę rzeczy, za które jest wdzięczny, począwszy od 2 Chainz (której imię zgodziliśmy się nie zmieniać, bez względu na płeć), a skończywszy na dachu nad głową.

Kiedy nadeszła kolej mojej mamy, ta posłała mi mały uśmiech. - Jestem wdzięczna za moją niezwykłą rodzinę. Mojego męża, Joshuę, i moją córkę, Norah, którzy są moim całym światem. Teraz ty, Norah.

I na miłość Boską, to wywołało u mnie małe wzruszenie i kiedy przytulałam moją mamę, starałam się wytrzeć łzy zbierające się w kącikach moich oczu, ponieważ nie chciałam wyjść na beksę przez coś takiego. Po tym, jak odsunęłam się od mojej mamy, ponownie spojrzałam na stół. - Ja po prostu... - cicho pociągnęłam nosem, zanim zaczęłam się śmiać. - Jestem wdzięczna za wszystkich tu obecnych. Naprawdę, to trochę niedorzeczne, bo my wszyscy jesteśmy niedorzeczni, ale dobry Boże, kocham was. I Harry. Jestem wdzięczna za Harry'ego.

Harry, którego zabrakło przy obiedzie, pozostawił mnie jako jedyną, bez możliwości wymienia czułych uśmiechów (nieco wkurzające, serio). Byłam wdzięczna za to, że wziął mnie na łyżwy i pomagał mi za każdym razem, kiedy upadłam, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie. Byłam wdzięczna za mojego chłopaka.

Wszyscy zaczęli bić brawo, kiedy tradycja dobiegła końca. - A teraz, jedzmy, ponieważ nie miałem nic w ustach przez cały dzień i po połowie kieliszka wina, już czuję się pijany. Ot co.

***

Zanim wyzerowaliśmy trzecią butelkę wina, 2 Chainz przechadzał się po stole, zjadając nasze resztki, a Louis parodiował jakiegoś dziwnego gościa, którego widział w sklepie spożywczym, przez co moje żebra sprawiały wrażenie, jakby lada chwila miały się złamać od tego nieprzerwanego śmiechu.

Na przeciwko mnie, po policzkach Liama spływały łzy, będące oznaką rozbawienia, a policzki Sophii były mocno zaróżowione. To była scena czystego chaosu, szczególnie dla tego, że w pewnej chwili, Jace wziął chłopaka stażystki Sophii na „rozmowę".

- Więc słuchaj. - zaczął niewyraźnie Jace, wskazując palcem na przerażonego chłopaka. - Zabiję cię, jeśli zranisz Sophię.

Sophia wyglądała jakby lada chwila miała wybuchnąć śmiechem. Z drugiej strony, jej chłopak (Eric?), sprawiał wrażenie przerażonego moim ani trochę strasznym najlepszym przyjacielem. - W porządku. Nie skrzywdzę jej, proszę pana.

- Proszę pana?! Jak myślisz, ile mam lat?

Kolor odpłynął z jego twarzy. - Nie. Nie to miałem... Nie chciałem. Kurwa.

- O mój Boże. - zachichotała Sophia, w końcu tracąc nad sobą kontrolę, kiedy jej chłopak nie mógł wydusić z siebie słowa. - On żartuje, Eric, całkowicie żartuje. On nie jest nawet straszny!

- Jestem! - zaprotestował Jace, biorąc kolejny łyk wina. - Jestem bardzo straszny. Jestem straszniejszy nawet od Harry'ego Stylesa, a wszyscy wiemy, że to już coś znaczy.

Moja mama zmarszczyła brwi, odwracając się w moją stronę. - Harry Styles? Twój chłopak i ten Harry to jedna i ta sama osoba?

- Och, tak. On jest trochę...przytłaczający? - zaczęłam.

- Opiekuńczy. - powiedział Liam.

Louis postanowił dorzucić coś dokuczliwego. - Taaa, coś pomiędzy.

Wystawiłam moim przyjaciołom język i z powrotem skupiłam się na ziemniakach na moim talerzu. O ile tak dużo mogłabym opowiedzieć im o Harrym, o tyle nie chciałam rozmawiać o nim w ten sposób, mówiąc o rzeczach, które dostrzegasz w pierwszej kolejności. Rzeczy, które czynią go o wiele bardziej chłodnym, niż w rzeczywistości jest.

Temat został porzucony, gdy Aaron zaczął opowieść o spotkaniu zorganizowanym przez Victorię, pełnym perfekcyjnych wrażeń ze spojrzeń jakie posyłała innym, kiedy próbowała udowodnić o ile lepsza jest od nas.

To było prawdopodobnie nawet lepsze od rekonstrukcji, którą pokazał nam Louis chwilę wcześniej. Zgięłam się wpół ze śmiechu; moje czoło oparte było na stole, a kieliszek z winem ryzykownie spoczywał pomiędzy moimi palcami, gdy nagle na swojej talii poczułam duże dłonie, a tuż u podstawy szyi ciepłe usta.

Twarz Harry'ego, zimna z powodu pogody, panującej na zewnątrz, spowodowała, że jej kontakt z moją skórą posłał dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa. - Absolutnie nie znoszę, kiedy zapominasz spinać swoje włosy.

- Harry. - gwałtownie wciągnęłam powietrze i wstałam tak szybko, że z tego pośpiechu praktycznie go przewróciłam, odwracając się i zarzucając mu ręce na szyję. Byłam pijana za sprawą dobrego wina, pełna dobrego jedzenia i po spędzeniu ostatniej godziny na ciągłym śmiechu. A teraz był tu Harry. - Przyszedłeś.

W odpowiedzi ścisnął nieco moje biodra. - Prosto z pracy. Jestem cholernie zmęczony.

I, tak, odsunęłam się, aby spojrzeć na niego i mogłam dostrzec oznaki stresu na jego twarzy. I gdyby nie jego zmierzwione włosy, czy zmarszczone brwi, ciemne ślady pod jego oczami byłyby oczywistą wskazówką, tak jak luźny, szary sweter, który odkrywał jego obojczyki.

Tego dnia jego strój wyglądał na nieco mniej dopasowany, ale nadal jakimś sposobem sprawiał, że wyglądał w nim milutko i bez zarzutu. Przesunęłam po jego kości policzkowej wierzchem dłoni, marszcząc brwi. - Nie musiałeś przychodzić. Jesteś zmęczony i zestresowany. Na prawdę nie musiałeś.

- Ale chciałem. - powiedział cicho.

Moje usta uformowały się w mały uśmiech. - Chodź tutaj i poznaj moich rodziców, Harry. - jego ręka obejmowała mnie w talii, gdy odwróciłam się do moich rodziców, którzy przyglądali nam się nieufnie. - Mamusiu, tatusiu, to jest Harry. Mój chłopak. Harry Styles.

- Na prawdę miło was poznać. - przywitał się, wyciągając do każdego z nich dłoń. Moja mama zaczerwieniła się, gdy w ramach powitania ucałował jej dłoń. - Tak długo czekałem, aby poznać ludzi, którzy wychowali tak uroczą młodą kobietę.

Niemal parsknęłam śmiechem, bowiem nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Harry był dla kogoś tak uprzejmy, poza jego rodziną oczywiście. Mój tata wymienił z nim mocny uścisk dłoni. - Miło cię poznać, synu. Norah zdaje się ciebie bardzo lubić.

- Ja również bardzo ją lubię. Swoją drogą, przepraszam za spóźnienie. Musiałem nadgonić trochę papierkowej roboty w biurze.

- Och, nic nie szkodzi. - zagruchała moja matka. - Teraz jesteś tu z nami! Mamy jeszcze jakieś pozostałości jedzenia, oczywiście jeśli 2 Chainz nie zjadła wszystkiego.

Harry zamrugał kilkakrotnie. - 2 Chainz?

- Mój nowy kiciuś. - wyjaśniłam, splatając nasze palce. - Chodź ze mną, zobaczymy co zostało w kuchni.

Zaprowadziłam mojego chłopaka do małej kuchni, w której na blacie leżały talerze z resztkami jedzenia, zawinięte w folię aluminiową. Harry nie odezwał się nawet słowem, gdy zaczęłam szykować dla niego talerz, na którym umieszczałam każdą z potraw, jaką udało mi się znaleźć, począwszy od wegetariańskich enchiladas* (dzieło mojej mamy), a skończywszy na ziemniaczanym puree (autorstwa Jace).

Przez cały czas chłopak jedynie obserwował mnie sennym wzrokiem, a jego dłonie spoczywały w kieszeniach tych cholernych, obcisłych, czarnych jeansów, które bardzo chciałam wtedy zedrzeć. - Wszystko w porządku? - zapytałam, nakładając porcję kurczaka na jego talerz. - Jeśli nie jesteś głodny, możesz po prostu iść spać, czy coś. Wyglądasz naprawdę okropnie.

Przetarł twarz dłońmi, będąc w stanie widocznego wyczerpania. - Nic mi nie jest, Norah. Od kiedy macie kota?

- Louis znalazł go dziś rano pod schodami.

- Podejdziesz tu?

Odwróciłam się do niego zdezorientowana, marszcząc brwi. - Co?

- Po prostu chodź tu, Norah. - warknął.

Nie czekał na moją reakcję, a jedynie obszedł dookoła wyspę kuchenną, jedyną przeszkodę, jaka nas utrzymywała dystans między nami i przytulił mnie do siebie, pocierając dłonią moje plecy. Stanęłam na palcach i zarzuciłam mu ręce na szyję, zanim w pośpiechu złączyłam nasze usta.

Harry oddał pocałunek z taką siłą, że moja głowa odgięła się do tyłu, a był to pocałunek, wyrażający tak wielkie pragnienie, że aż niemal przytłaczający. Mimo to, całowałam go z równie wielkim zapałem. Gdy w końcu poczułam krawędź blatu, wbijającą się w moje plecy, odsunęłam się, muskając go wargami po raz ostatni.

- Zostanę tu dziś. - oznajmił, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. - Okej?

- Tak. Jasne.

***

Jeden po drugim, nasi goście zaczęli wychodzić, dopóki jedynymi osobami, które pozostały byli Jace, Louis, moja mama, mój tata, Liam, Sophia, Harry i ja. Ostatecznie skończyliśmy, tłocząc się na naszych dwóch małych kanapach, siedząc jeden na drugim i popijając wino.

Siedziałam po części na kolanach Harry'ego, ciasno przylegając do mojej mamy, zajmującej miejsce obok mnie, a 2 Chainz wspinała się po nas, zupełnie jakbyśmy byli glebą pod jej łapami. I z uwagi na fakt, że Jace przez cały wieczór karmił ją ludzkim jedzeniem, miała prawo, by tak uważać.

Szybko chwyciłam ją w dłonie, nadal siedząc na kolanach mojego chłopaka. Spoczywająca na moim kolanie dłoń Harry'ego była ciepła, a jego twardy podbródek wbijał się w mój obojczyk. - Więc, pani Wilson. - zaczął powoli, wirując winem w swoim kieliszku. - Czy ma pani jakieś żenujące historie na temat Norah?

- Dobry Boże, mamo, proszę, nie odpowiadaj.

Wibracje jego klatki, spowodowane głośnym śmiechem, mogłam odczuć na swoim ciele. - O ile dobrze sobie przypominam, Norah, to moja siostra opowiedziała ci mnóstwo żenujących rzeczy na mój temat, kiedy byliśmy w Anglii. To będzie sprawiedliwe, naprawdę.

- Ja nawet nie mam takich historii. - podkreślałam, posyłając mojej mamie mordercze spojrzenie. - Byłam bardzo fajnym dzieckiem, serio.

Kobieta, która mnie wychowała, zaśmiała się jedynie cicho. - Ona była całkowicie przerażająca. Jej włosy były nie do poskromnienia, a ona sama ciągle nosiła takie ogromne okulary, ponieważ upierała się, że one są stylowe. Ponadto miała pluszowego misia, którego zabierała ze sobą wszędzie, dopóki nie skończyła 9 lat.

- Pan Cuddles. - powiedziałam czule. - Swoją drogą, to dzięki za opowieść, serio mamo. Po prostu super.

- Mam gdzieś zdjęcia. Oczywiście wszystkie na filmie, ponieważ słyszałam, że rząd może uzyskać dostęp do twoich prywatnych zdjęć, a ja zupełnie tego nie chcę. Chodzi mi o to, że oni odmówili dopisku na etykietach o produktach GMO* i kiedy myślisz, że już gorzej być nie może, dowiadujemy się, że nas szpiegują! - prychnęła. - Niedorzeczne.

Mój tata skinął głową na znak zrozumienia. - Nigdy nie wiadomo, co jesz i kto przegląda twoje zdjęcia w tym kraju.

Poczułam jak Harry napina się i już chwilę potem siedział pochylony z poważną miną, taką jaką przyjmuje włączając swój „tryb biznesowy". To była prawdopodobnie katastrofa numer pięć w fazie tworzenia.

Zamiast tego, Harry skinął potakująco głową i z powrotem przyciągnął mnie do swojego torsu. - Ma pan rację w stu procentach. Joshua – mogę tak do ciebie mówić? Świetnie. Tak czy inaczej, w Anglii zostało to zalegalizowane, a ja po prostu zawsze byłem przeciwko całemu temu pomysłowi dotyczącego żywności GMO. Ale tutaj jest znacznie inaczej. Dbam o to, aby wszelkie produkty, trafiające do mojej firmy były naturalne.

Twarz mojego ojca rozbłysła. - To świetnie! Ja również staram się do tego dążyć, ale wiesz, jako nauczyciel nie mam tego typu władzy nad moimi uczniami. - zaśmiał się i upił łyk swojego wina. - Harry, na początku nie byłem co do ciebie przekonany, mam na myśli to, że twój płaszcz to czysty aksamit, ale teraz myślę, że raczej cię lubię.

- Dziękuję, proszę pana. - odpowiedział Harry, w końcu powracając do swej pierwotnej pozycji po tej małej tyradzie na temat genetycznie modyfikowanych organizmów. Nie wiedziałam, że on również interesuje się wszystkimi tymi naturalnymi rzeczami, tak jak moi rodzice. - Teraz musimy tylko musimy przeciągnąć Norah na swoją stronę.

Przygryzłam wargę w kontemplacji. - Czy do żywności GMO zaliczają się też Pop Tarts*?

- Oczywiście.

- W takim razie nie macie co liczyć na to, że podzielę wasze hipisowskie szaleństwo. - każda osoba obecna w pokoju wybuchnęła gromkim śmiechem, wliczając w to cztery osoby pochłonięte kuszeniem 2 Chainz sznurkiem i obserwowaniem jak ta rzuca się na niego. - Jesteście do bani.

Powróciłam do sączenia mojego wina, przytulania się z Harrym i rozmowy z moją matką, która opowiadała mi najnowsze wieści dotyczące mojej rodziny i tego co porabiali. Właśnie wtedy, gdy pochyliłam się, aby wysłuchać plotki na temat mojego kuzyna, Harry przypomniał mi o swojej obecności.

- Przestań się wiercić. - jęknął, przyciągając mnie do swojego torsu. - To trochę wkurzające, Norah.

- Przepraszam. - szepnęłam. - Zapomniałam jak bardzo tego nie znosisz.

Jego usta uformowały się w szeroki uśmiech tuż przy mojej skórze. - To jest niezaprzeczalnie najgorsze. Nie cierpię tego niemal tak bardzo, jak faktu, że nie mogę cię zabrać w tym momencie do sypialni. I wiesz czego jeszcze nie cierpię?

Powoli przełknęłam ślinę, rzucając okiem na moją matkę, zanim ponownie skupiłam wzrok na zielonookim, absolutnie grzesznym mężczyźnie przede mną. - Czego?

- Nie cierpię tego, że kompletnie nie masz pojęcia o tym, co robisz.

- Przepraszam?

Przygryzł delikatną skórę mojej szyi.- Nie przepraszaj za rzeczy, które nie dzieją się z twojej winy, Norah. A teraz, jeśli byłabyś tak uprzejma i wstała, ponieważ moja komórka wibruje w tylnej kieszeni moich jeansów, a ja spodziewam się telefonu.

Z leniwym uśmiechem zsunęłam się z jego ud i zajęłam miejsce na kolanach mojej mamy, zupełnie jakbym znowu była dzieckiem. Przeczesała dłonią moje włosy z czułym uśmiechem i jedyną rzeczą jakiej w tamtej chwili potrzebowałyśmy był pan Cuddles.

Obok mnie, Harry wyciągnął swój telefon z widocznym grymasem niezadowolenia. - Styles!...Co?

Obserwowałam z przerażeniem, jak wszelkie kolory odpływają z jego twarzy, a on sam pochyla się do przodu, wolną dłonią z irytacją ciągnąc za swoje włosy. Panująca w pokoju atmosfera uległa natychmiastowej zmianie, a jego głos zniżył się do przerażającego pomruku.

- Nie wysyłaj tego.- syknął. - Niedługo tam będę... Malik odstąpi od jego oferty, Clarie... Tak... Ja nie – nie przerywaj mi! - wtuliłam się w moją mamę, kiedy kontynuował swoją rozmowę, tak mocno ściskając swój telefon, że byłam pewna, iż lada chwila pęknie. - Nie dopuść do tego, żeby Malik się dowiedział, Clarie. Zrozumiałaś?

Z tymi słowami rozłączył się i włożył telefon do tylej kieszeni jeansów, niespodziewanie się podnosząc i zakładając ciemny, aksamitny płaszcz. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli, niepewni tego, co powinni ze sobą począć, poza obserwowaniem prezesa, zbierającego swoje rzeczy.

Harry rzucił mi chłodne spojrzenie, wahając się, zanim ostatecznie cmoknął mnie w policzek i wydukał ciche przeprosiny. Od razu po tym zniknął w odmętach drogich płaszczy i pachnących kokosami włosów, wychodząc tak szybko, jak wszedł.

Dłoń mojej mamy delikatnie spoczęła na mojej, gdy drzwi zamknęły się z trzaskiem. - Miałaś rację co do tego, że jest to szybkie miasto, skarbie. Ledwo mogę nadążyć.

***

Whole Foods Market-- supermarket spożywczy, oferujący luksusowe i ekologiczne produkty.

Wicked – musical z muzyką i słowami Stephena Schwartza na podstawie książki Winnie Holzman (swoją drogą naprawdę dobry! Polecam, znajdziecie filmy na yt).

Enchiladas– tradycyjne danie meksykańskie.

GMO - organizmy modyfikowane genetycznie (sprawa nie tak dawno nagłaśniana w mediach, jeśli ktoś się nie orientuje, radzę poczytać internety).

Pop Tarts– prostokątne, wypiekane tosty, sprzedawane w USA, Kanadzie, a także Wielkiej Brytanii i Irlandii.

2 komentarze:

  1. Cudo! Absolutnie uwielbiam rodziców Norah, są tacy ekscentryczni. <3
    Czekam niecierpliwie na nn.

    Pozdrawiam CJ xx

    OdpowiedzUsuń