piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 47

- Kot nie potrzebuje czteropiętrowej wieży do wspinania się. – wytknął mi zirytowany Liam, stojąc z założonymi rękoma. – Z pewnością wystarczy jej jedno łóżko.

- Właśnie że potrzebuje. Tak jak potrzebuje tego uroczego różowego tutu* i kokardek. I potrzebuje najlepszej jakości jedzenia. Tak w ogóle to nie pamiętam, żebym pytała cię o opinię.

- Nie chciałem nawet z Tobą jechać.

Wytknęłam mu język. – Cóż, gdybyś nie miał auta, nie byłbyś zmuszony do bycia moim osobistym szoferem. Teraz się zamknij i weź to pudełko. Wygląda na ciężkie.

Ostatecznie wywrócił oczami (po raz setny odkąd weszliśmy do sklepu zoologicznego) i schylił się by zabrać starannie wykonaną wierzę dla kotów z dolnej półki. Prawdopodobnie miał racje z tym, że 2 Chainz nie potrzebuje dwunastu paczek kocich zabawek, kocich perfum i kociej pasty do zębów, ale nie było tu Jace, żeby przemówił mi do rozsądku, więc koniec końców trafiły do wózka.

Po zabraniu ostatniej paczki naturalnych smakołyków dla kota (widocznie wdałam się w matkę), zadecydowałam, że mamy wystarczająco rzeczy, by godnie przyjąć naszego nowego kociaka w mieszkaniu. – W końcu. – wymamrotał Liam zza mnie. – Zajęło nam to wystarczająco długo.

Posłałam mu spojrzenie, w czasie kiedy wyciągałam rzeczy na ladę. – Nie zajęłoby to nam tyle czasu, gdybyś nie zrzędził na każdą rzecz jaką wybrałam. Co było bezcelowe, naprawdę.

- Nie, nie zajęłoby nam to tyle czasu, gdybyś nie zmarnowała go tyle na zastanawianiu się czy wybrać różową czy fioletową kokardkę.

- Po prostu nie rozumiesz mody.

- Po prostu jesteś psychiczna.

- Cóż. – wymamrotałam podając moją kartę kredytową. – Wolę być psychiczna i znać się na modzie, nić być normalna i zostać przyłapana w tych ohydnych butach, które masz na sobie. – Liam wydął wargi, a mój uśmiech urósł. – Gotowy?

Mieliśmy wielką stertę plastikowych toreb do ściągnięcia z lady i wyniesienia na zewnątrz, gdzie czekał na nas mały samochód Liama. Ze spadająca z dnia na dzień temperaturą, zrezygnowałam ze spaceru dla bardziej komfortowej jazdy autem.

Liam przyciszył muzykę, kiedy wyjeżdżaliśmy z miejsca parkingowego. – Więc, co tam u Harry'ego? Wyszedł wczoraj w małym pośpiechu. Między wami w porządku?

- Och, wszystko u niego okej. – wymamrotałam. – Między nami bardzo dobrze. Jest po prostu zajęty. Jest pracowitą pszczółką. Zajęty Harry. Ciężko pracujący Harry.

- Nie rozmawiałaś z nim, prawda?

Oparłam czoło o szybę z westchnieniem. – Jest po prostu zajęty. Coś się stało w biurze. Chcę do niego napisać, ale nie chcę mu zawracać głowy, rozumiesz?

- Nie jestem zbyt dobry, no wiesz, w doradzaniu. Powinnaś może porozmawiać z Jace. Albo twoją mamą.

- Jace jest już chory, nie będę go dodatkowo dręczyć. A moja matka prawdopodobnie powiedziałaby mi, że mam zasadzić dla niego warzywa albo coś takiego. I nawet nie myśl wspominać o Louisie, bo Bóg wie, że nie zamierzam odstawiać przed Harrym improwizacji.

- Mogłabyś, no wiesz, napisać do niego?

Otworzyłam usta, by zaprotestować, ale zorientowałam się, że mogłabym napisać do mojego chłopaka. Ale zamiast przytaknąć Liamowi, wolałam obrazić jego inteligencję i ukryć przed nim mój telefon, kiedy pisałam szybką wiadomość.

Do: Harry Styles, 13:21

Wszystko okej? x

Wjechaliśmy na miejsce parkingowe przed moim mieszkaniem, a nadal nie było żadnej odpowiedzi, więc wsunęłam znów telefon do kieszeni i chwyciłam za kilka toreb pełnych rzeczy dla kota. Pożegnałam się z Liamem, zawiesiłam torby na ramieniu i rozpoczęłam wspinaczkę do mojego mieszkania, gdzie zapewne czekał na mnie tłum.

Po umieszczeniu rzeczy w małym korytarzu między pokojem moim i Jace (który wybraliśmy jako miejsce dla 2 Chainz, dzieląc się w ten sposób jej słodkością), opadłam na kanapę obok mojej matki, która dziergała coś co wyglądało na parę skarpet.

- Gdzie tata? – ziewnęłam kładąc głowę na jej ramieniu.

- Poszedł po leki dla Jace. – uśmiechnęła się do mojego lekko bladego współlokatora, który był zwinięty na końcu kanapy trzymając między palcami kubek. – Nie czuje się za dobrze, prawda?

Jace wzruszył ramionami. – Jestem tylko lekko oszołomiony. Mam zawroty głowy.

- Zjadłeś dość?

- Taaa. – jęknął. – Louis tego dopilnował, zanim wyszedł po leki.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Więcej herbaty? Kawy?

- Nie. Chyba tylko trochę snu.

Skinęłam głową i zaczęłam przeskakiwać po programach, by znaleźć film dla naszej trójki. 2 Chainz przechadzała się, ostatecznie kładąc się na moich kolanach, a moja matka posunęła się, by dać mi więcej miejsca i już zaczynałam już przysypiać razem z Jace, kiedy mój telefon zawibrował.

Od: Harry Styles, 14:47

Właśnie wyszedłem ze spotkania. Wszystko w porządku. xx

Do : Harry Styles, 14:49

Okej. Nie stresuj się za bardzo :(

Od: Harry Styles, 14:50

Za późno. Jeden z naszych inwestorów się wycofał i przypuszczam, że Malik będzie drugi. Mam kolejne spotkanie o 17. Spotkajmy się u mnie dziś wieczorem. Przyjadę po ciebie koło 20. x

Do: Harry Styles, 14:50

Rodzina nadal jest u mnie. Wychodzimy dziś z nimi na kolację. Jesteś zaproszony.

Od: Harry Styles, 14:51

Nie mam czasu. Nie pisz do mnie, Norah. Muszę pracować. xxx

Do: Harry Styles, 14:52

Bądź miły. Mam nadzieję, że wszystko się naprawi, zadzwoń do mnie później. x

Od: Harry Styles, 14:52

Zadzwonię. Tęsknię za Tobą.

Do: Harry Styles, 14:53

Ja za Tobą też. Przeprowadź swój interes.

Od: Harry Styles, 14:53

Przestań do mnie pisać. xx

Delikatnie wzdychając, położyłam mój telefon na stolik do kawy i przykryłam głowę kocem, by zablokować dopływ światła. Posiadanie chłopaka, który jest multimiliarderem z firmą było dla mnie dosyć ciężkie, więc nie mogłam sobie nawet wyobrazić jak on się czuł.

I sprawa z Harrym, który mówi, że za mną tęskni, a potem to całe „przestań do mnie pisać" też była całkiem frustrująca. Nie mogłam się zdecydować czy potrzebuję więcej kofeiny, aby przetrawić tą całą sytuację, czy więcej alkoholu by się w nim zatopić.

To wystarczyło, by ból z tyłu mojej głowy zaczął się wzmagać. Wiedząc, że drzemka była niemożliwa, kiedy moje myśli zaprzątają zmartwienia o Harrym, zrzuciłam koc z mojej głowy z głośnym westchnieniem. Moja matka spojrzała na mnie rozbawiona, po czym wróciła do swojego szydełkowania.

Jace, wyglądał na wykończonego, siedząc po drugiej stronie, bezmyślnie głaszcząc po brzuchu naszego kociaka i oglądając w telewizji powtórkę Zabójczych Umysłów. – Chcesz się pobawić z nią jedną z zabawek? Mam taki mały kijek z piórkami, którego moglibyśmy użyć.

- Za bardzo kręci mi się w głowie. – powiedział cicho zamykając oczy. – Czuję się jakbym przebiegł maraton.

- Louis powinien być niedługo z powrotem z lekarstwami. I poproszę mojego tatę, żeby zrobił zupę, którą robił zawsze kiedy byłam chora. Działa cuda.

Moja mama mruknęła w potwierdzeniu. – Trzeba byłoby chyba pójść po składniki do niej.

- Jeśli to sprawi, że mój Jacie poczuje się lepiej to jest to tego warte. – dogryzłam mu, schodząc z kanapy i szurając po dywanie w kierunku mojego chorego najlepszego przyjaciela, gdzie przysiadłam na ziemi obok kanapy. – Nigdy nie widziałam cię tak cichego. Może powinieneś częściej chorować?

- Kto wtedy robiłby tą całą robotę dla Victorii?

Uśmiechnęłam się do niego, pieszcząc 2 Chainz, która cicho mruczała na jego kolanach. – Alice, albo Sophia. Jestem pewna, że mogłabym zapłacić którejś z nich, żeby zrobiła jakieś gówna.

Zanim mógł ogłosić swój sprzeciw, który widziałam przez jego zmrużone oczy i rozchylone usta, drzwi się otworzyły, a Louis podkreślił swoją obecność głośnym „ Kochanie, wróciłem! Jestem tu by uratować dzień!", a następnie wpadł do salonu, niosąc coś, co wyglądało na 10 różnych typów lekarstw.

- Nawet tu nie mieszkasz. – przypomniałam mu, przesuwając się po podłodze, by zrobić miejsce przy łożu śmierci Jace.

Mruknął, dociskając wierzch dłoni do czoła swojego chłopaka, by sprawdzić jego temperaturę. – Równie dobrze mógłbym tu mieszkać. Zakupy ostatnie dwa razy robiłem ja, nie możesz narzekać. Nie masz gorączki, Jace. Ale mam tu jakieś 12 różnych rodzajów leków. Jeden z nich musi zadziałać.

- Mam nadzieję. – westchnął Jace z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego krótki oddech brzmiał jakby biegł po schodach do naszego mieszkania, albo wbiegł do naszego biura z ostateczną kopią naszego artykułu minutę przed końcem zbierania materiałów. – Mogę prosić jeszcze o herbatę?

- Tak, pewnie. Jaką? Myślę, że mamy English breakfast, zieloną i earl Grey.

Jace zamyślił się. – Zieloną I może jeszcze bajgla. Lubię bajgle.

- Czekaj. – mój ojciec zawołał kiedy Louis podnosił się. – Julia powiedziała, że powinienem zrobić moją słynną zupę. Chcesz zupy?

- Nie, nie. – westchnął Jace. – Nie przeszkadzaj sobie. Jest w porządku. To prawdopodobnie bardzo ciężki kac. Ale dziękuję, że pomyślałeś.

- Nonsens, jesteś bledszy od kartki papieru. Zrobię ją. A ty się zrelaksuj i pracuj nad tym, żeby poczuć się lepiej do czasu naszej kolacji!

Zdawało się że wszyscy w pokoju robili coś dla Jace. Mój ojciec i Louis gotowali mu jedzenie, moja matka dziergała parę skarpet, która miała być dla niego, a ja próbowałam przebrnąć przez górę leków, które przynieśli do domu z apteki.

Ewentualnie siedziałam podając mu Advil* w nadziei, że coś to da. Było dziwnie widzieć Jace, zazwyczaj najbardziej kolorową duszę towarzystwa, leżącego na kanapie. Mogłam powiedzieć że wszystkim innym w mieszkaniu też się to nie podobało.

Po podaniu mu tabletek, skierowałam się do kuchni do mojego ojca i Louisa. Z moim najlepszym przyjacielem - chorym, chłopakiem uwięzionym w pracy i rodzicami pochłoniętymi ich własnymi sprawami, czułam się ekstremalnie znudzona.

- Louis, –powiedziałam, opierając plecy o ladę obok niego z dramatycznym westchnieniem. – nudzę się.

- Pobaw się z 2 Chainz.

- Jace ją ukradł.

Przewrócił żartobliwie oczami. – Jak mi przykro. Może powinnaś, no nie wiem, być prawdziwym dorosłym i zrobić coś dorosłego. Na przykład zagrać w brydża. Och, albo zacząć planować swoją emeryturę. Albo w końcu odczepić się od ubezpieczenia zdrowotnego twoich rodziców!

Wytknęłam za nim język, kiedy wychodził z kuchni z kubkiem herbaty w dłoni i uśmieszkiem na twarzy. Wtedy obróciłam się do mojego ojca, który robił coś z nierozpoznanymi przeze mnie warzywami. I najwidoczniej osiągnęłam apogeum swej nudy, bo ustawiłam się obok niego i zaczęłam pomagać mu z siekaniem.

Mój ojciec wybuchł głębokim, dudniącym śmiechem, który przypomniał mi dzieciństwo. – Nie spal niczego.

- Tu nawet nie ma ognia. – fuknęłam przecinając marchewkę. – To fizycznie nie możliwe.

- Nie byłbym tego-

Rozległ się głośny trzask z salonu, a zanim usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła i głośne miauknięcie. Mogłam usłyszeć jak druty mojej mamy spadają na ziemię, a ja już biegłam w kierunku nadlatujących dźwięków, kiedy usłyszałam płacz Louisa, który zatrzymał mnie. – Jace! – błagał donośnym głosem. – Jace, obudź się!

*** Harry POV ***

Nienawidzę kawy.

Nienawidziłem jej odkąd pierwszy raz jej spróbowałem, miałem wtedy koło 15 lat i wyszedłem na obiad z Gemmą i mamą. One poprosiły o kawę i deser. Więc, naturalnie, poszedłem w ich ślady i zamówiłem gigantyczny kubek kawy. Zadławiłem się nim i wyplułem na stół. Więc od zawsze jej nie cierpiałem.

Ostatni raz kiedy dotknąłem kubka kawy, był wtedy, kiedy wysłałem po nią Jace podczas drugiego wywiadu z Norah, tylko po to, by pozbyć się go z pokoju. A teraz, siedzę na spotkaniu przy stole z wielką porcją kawy, która boleśnie przypomina mi o Norah.

Ona była wyjątkiem dla którego kiedykolwiek mógłbym polubić cokolwiek o smaku kawy.

Po mojej prawej stronie w ciemnym garniturze i odorze whiskey siedział Mac Carter. Obok niego była jego blond żona, zachowująca się jak słodka idiotka, która wyglądała jakby miała go zadźgać, albo przelecieć mnie w każdej chwili. Claire wyglądała tak przez cały czas, więc nie byłem pewien, czy było to spowodowane przez tę okoliczność czy nie.

A po przeciwnej stronie siedziało dwóch innych członków zarządu, popijając każdy swoją kawę i wyglądając na tak samo zestresowanych jak ja. Z przypływem irytacji spowodowanym tą całą sytuacja rzuciłem papierami na stół. – To bzdury. Dlaczego miałby się wycofać z inwestycji?

- Nie możemy tego zrozumieć. –powiedział niewyraźnie Mac. – Jakby zrobił to dla jaj.

Claire posłała mu zdegustowane spojrzenie . – Wartość akcji spadła o połowę punktu procentowego, niewiele, a on nagle chciał się wycofać. Może znalazł coś lepszego.

- Nie ma lepszego przedsiębiorstwa niż moje. – spojrzałem spode łba.

Jeden ze starszych członków mojej ochrony, Paul, przytaknął. – Jedynym wyjaśnieniem jest to, że spadek akcji trochę go przestraszył,a następnie ktoś zaoferował mu gównianą tonę pieniędzy, by odszedł z naszej spółki. Nikt by nie odszedł z chyba, że dla pewnych, szybkich pieniędzy.

- Przestań gadać. – westchnąłem, opierając plecy o krzesło z nogami skrzyżowanymi w kostkach. – To nie jest ważne. Teraz ważne jest to by przekonać Malika, że jesteśmy tego warci. Ten jeden inwestor nie oznacza dla nas porażki. To moja firma jest tą, której potrzebuje do powiększenia działalności o Stany.

- Wie już o tym?

Claire wydała ciche westchnienie, przerzucając swe blond włosy przez ramię. – Nie do kurwy nędzy. Będzie wiedział kiedy ja o tym zadecyduję, a nastąpi to dopiero, kiedy nasze akcje się podniosą.

- Jeśli zgromadzimy kapitał na – przerwałem w połowie zdania, zamykając usta kiedy mój służbowy telefon się zaświecił. Zbierałem się w sobie, by nie chwycić go i nie roztrzaskać go na malutkie kawałeczki. Zamiast tego uderzyłem w przycisk odbierania trochę za mocno. – Styles!

Jennifer wydała lekki pisk. – Uhm, panie Styles-

- Dałem ci jasne instrukcje, żeby nie przerywać mi podczas tego spotkania. Jak do chuja trudno jest trzymać się tych prostych zaleceń?

- Norah jest na linii.

Chrząknąłem niezręcznie, ponieważ trzymała się instrukcji, patrząc na to, że inną zasadą było, aby każde połączenie od Norah przekierowała do mnie. – Dobrze. Przełącz ją. Żadnych innych przerw w spotkaniu.

- Tak jest.

Linia została przełączona z cichym piknięciem, po czym usłyszałem ciche pociąganie nosem i niespokojne wydechy. Natychmiast wystrzeliłem w górę z mojego skórzanego krzesła. – Norah? – zapytałem cicho. – Norah, co się dzieje?

Kolejny szloch zadźwięczał na linii. – Potrzebuję cię. Ja tylko- Jace. Coś się dzieje z Jace, on krwawi i jest nieprzytomny, jestem przerażona. Naprawdę cię potrzebuję.

- Kochanie, uspokój się. Uspokój. – uspokajałem ją stojąc. Rzuciłem dokumentami na stół i wyszedłem bez sekundy zastanowienia. – Gdzie teraz jesteś? Kto jest z tobą?

- W szpitalu. Jesteśmy w szpitalu. Wszyscy są tutaj, ale musisz tu być. Był taki blady i była tam krew, a on nienawidzi krwi, ale nawet nic nie powiedział, a ja- jestem taka przerażona, Harry. P-proszę przyjedź.

Nacisnąłem przycisk na windzie. – Który szpital?

- B-Bellevue.

- Okej. Oddychaj, Norah. Zaraz tam będę.

Połączenie zostało przerwane z ostatnim jeszcze pociągnięciem nosa. Gorączkowo uderzyłem w przycisk windy po raz kolejny, bo od kiedy na Boga moje windy są takie wolne. Chciałem uderzyć kolejny raz kiedy mała dłoń owinęła się wokół mojego nadgarstka wbijając pomalowane paznokcie do mojej dłoni.

- Harry. – Claire kipiała ze złości. – Gdzie idziesz?

Wyrwałem rękę z jej uścisku, rozszerzając nozdrza i mrużąc oczy. – Coś się stało Jace. Muszę iść.

- Nie, masz spotkanie, które będzie decydować o przyszłości twojej firmy. Nie możesz iść.

- Claire. – syknąłem, zniżając mój głos do szeptu, zbliżając się do niej. Stała się ze mną oko w oko, zimne, niebieskie oczy spotkały się z moimi grożącymi, zielonymi. – Powiedz Macowi i Paulowi i innym pierdolonym gościom, że mam inne gówno do załatwienia. Poczekają. Muszą poczekać.

Zamiast wycofywać się, zbliżyła się jeszcze bardziej wytykając na mnie palec. – Czy naprawdę zamierzasz zniszczyć wszystko nad czym pracowałeś dla jakiejś pierdolonej dziewczyny? Byłam tutaj przez cały czas, Harry, widziałam co stworzyłeś. I wiem, że nie powinieneś wychodzić stąd teraz.

Winda za mną otworzyła się z dźwiękiem dzwonka. – To nie jest jakaś pierdolona dziewczyna. To Norah. A zarząd na mnie zaczeka. Kurwa, jestem na jego czele. Mają poczekać.

- Nie bądź naiwny. Oboje wiemy, że cokolwiek z nią robisz, nie wyjdzie. Więc musisz wrócić na spotkanie.

- Ostatnim razem jak sprawdzałem, to ja byłem szefem. – warknąłem.

Uniosła jedną brew, a pełne, czerwone usta uformowały się w uśmieszek. – Więc niech się pan zachowuje jak on, panie Styles.

- Jak śmiesz-

- Harry! – Claire zarzuciła rękoma we frustracji odtrącając mój wskazujący na nią palec . – Kierujesz swoją firmą. To wszystko nad czym kiedykolwiek pracowałeś. I nie będę patrzeć jak niszczysz to wszystko dla jakiejś dziewczyny, którą dobrze jest pieprzyć. Nieważne co, to się nie uda. Wróć na spotkanie.

Przerwała na moment, kiedy zamknęły się za mną drzwi windy. – Wiem czego chcesz. Chcesz Anglii, władzy i pieniędzy. A wychodząc teraz – dla Norah – nie będziesz miał żadnej z tych rzeczy. Nie chcesz odwdzięczyć się twojej mamie? Gemmie?

- Nie waż się. – zachrypiałem. – Nie próbuj rzucać mi tymi słowami w twarz. Opiekuję się nimi i dobrze o tym kurwa wiesz.

- A jeśli chcesz to nadal robić, wróć na spotkanie. Paul prawdopodobnie wychodzi z siebie. I nie mamy wiele czasu zanim Malik się wycofa z inwestycji.

Spojrzałem na windę, a następnie powrotem na Claire, która badała mnie tym pierdolonym, wszystkowiedzącym wzrokiem, który zawsze przybierała. Po raz ostatni wypuściłem powietrze i przepchnąłem się obok niej i podążając w kierunku mojego biura, poprawiłem krawat.

***

Tutu - spódniczka baletowa.

Advil - lek przeciwbólowy, przeciwgorączkowy i przeciwzapalny.

5 komentarzy:

  1. Ojjjj :/ Nie dobrze nie dobrze

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ile są nowe rozdziały :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaki chuj z tego Harrego. Dosłownie Norah jest tak cierpliwa co do niego i jego czasu że pokłony dla niej a on takie czady odpierdziela. No i oczywiście mam nadzieje że to z Jacem to nic bardzo poważnego

    OdpowiedzUsuń
  4. Potrzebuje nowego rozdziału

    OdpowiedzUsuń