Po raz pierwszy odkąd Louis praktycznie wprowadził się do naszego małego mieszkania, obudziłam się objęta ramionami Jace, głową wsuniętą pod jego szczękę i nogami splecionymi razem. Cicho pochrapywał, gdy uniosłam się po jakimś czasie, kiedy drzwi się uchyliły, a Louis wystawił swoją głowę zza nich.
Obdarował mnie zadowolonym uśmiechem, kiedy spostrzegł naszą pozycję, aż w końcu wślizgnął się do mojego pokoju. – Dzień dobry. – wyszeptał.
Spojrzałam na niego obojętnie. – Dzień dobry.
- Obudzę teraz Jace, ponieważ mam pewien plan i bez obrazy, ale wyglądasz jak śmierć.
- Okej. Masz rację.
Louis przepełznął z dołu łóżka do góry, przytulił się do boku Jace i mamrotał „obudź się, obudź się, obudź się”, dopóki Jace w końcu nie otworzył jednego ze swoich niebieskich oczu. Sennie spoglądał między moją ponurą twarzą, a rozpromienioną twarzą Louisa, aż ostatecznie otworzył drugie oko.
- Która godzina? – powiedział chrapliwym głosem.
- Prawie południe. – zaświergotał Louis. – I czas, by wasza dwójka wstała. Przyszedłem do was z idiotoodpornym planem rozstaniowym, jeśli jesteście gotowi by go usłyszeć.
Jace powoli usiadł opierając się o zagłówek i przyciągnął mnie do siebie, przykrywając nas kołdrą. – Pewnie, Lou, opowiadaj.
- Okej. – Louis klasnął w dłonie i odchrząknął. – Dziś jest smutny dzień. Macie tylko jeden smutny dzień, bo jesteśmy dorośli i mamy pracę, do której musimy dziś iść. Jutro weźmiecie wolne i zaczniemy wściekły dzień. Możecie krzyczeć i bić wszystko co popadnie.
Spojrzał na mnie szukając akceptacji zanim kontynuował. – Później wtorek, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, upijemy się w jakimś gównianym barze. A później macie więcej smutnych dni, ale nie takich smutnych dni i będziemy tutaj dla ciebie cały ten czas. – Popatrzyłam na Louisa, a on zamarł. – Rozumiesz? Będziesz płakać i krzyczeć, a my zamierzamy przechodzić przez to razem z tobą.
- Cóż. – wymamrotałam. – Nie powiedziałabym, że Harry i ja zerwaliśmy… jestem bardziej zażenowana i to jest definitywny koniec między nami. Ale myślę, że wolałabym po prostu spalić tą marynarkę, która wisi w mojej szafie, a potem przeżywać smutny dzień.
- Och, uroczo. Jace możesz zacząć robić śniadanie, a ja znajdę zapalniczkę!
Louis wygramolił się z łóżka, zostawiając Jace i mnie powoli dochodzących do siebie. Nasze stopy już dotykały ziemi, kiedy Louis wszedł po raz kolejny, triumfalnie trzymając zapalniczkę w dłoni i łobuzerskimi iskierkami w oczach. Przytaknęłam i skierowałam się do mojej szafy, skąd wyciągnęłam marynarkę.
Wyszliśmy gęsiego z mojej sypialni i poszliśmy w kierunku balkonu. Louis z zapalniczką w dłoni, Jace trzymający za ręce mnie i Louisa oraz czarna marynarka od Versace, która wciąż pachniała Harrym trzymana przeze mnie. Louis przesunął szklane drzwi, a my wyszliśmy na zimne nowojorskie powietrze.
Uniosłam marynarkę w celu wstępnej obdukcji. – Jak myślicie, gdzie będzie się najlepiej palić?
- Prawdopodobnie gdzieś w środku. – powiedział Louis. – Będzie świetnie.
- Bez wątpienia. Zapalniczkę proszę.
Podał mi ją ze stanowczym wyrazem twarzy, a potem przerzucił rękę na ramiona Jace. Stali obok siebie w swoich piżamach na balkonie i obserwowali jak pstrykam zapalniczką parę razy, zanim się zapaliła.
- Norah! – krzyknął Jace. – Zanim spalisz ją, co się w ogóle stało? Byłaś trochę zbyt pijana, żeby prawidłowo wyjaśnić poprzednią noc. Więc, jak? Co się stało?
Rzuciłam mu spojrzenie. – Zaufaj mi, to koniec. Teraz siedź cicho i pozwól mi to spalić.
- Dobra.
- Więc. – ogłosiłam. – Zamierzam spalić tą marynarkę. Jego głupią, idiotyczną, marynarkę od Versace, która jest śliczna i prawdopodobnie była naprawdę droga. – zapalniczka zgasła, a ja wyrzuciłam ją z balkonu. – O Boże, to jest pierdolona cudowna marynarka. Ja... Nie mogę tego zrobić.
Jace w sekundzie był przy mnie, obejmując moją talię ręką i całował moje włosy, kiedy zacisnęłam ręce na jego cienkim, białym swetrze i głęboko oddychałam. Dźwięki taksówek i ludzi idących po ulicy pod nami, w końcu zmusiły moje stopy do powrotu do środka.
Opadliśmy na ciepłej, skórzanej sofie. Położyłam nogi na kolanach Louisa i głowę na kolanach Jace. – Jestem rozdarta. – pociągnęłam nosem. – Chce spalić tą pierdoloną marynarkę, ale jednocześnie jest naprawdę ładna i fajna i Harry wygląda w niej naprawdę dobrze.
Jace przeczesał dłońmi moje włosy. – To jest bardzo, bardzo ładna marynarka. Kawy?
- Tak, proszę. – Louis zszedł z kanapy i skierował się do kuchni. Dźwięk mielonej kawy wypełnił ciche mieszkanie, w którym siedzieliśmy. Wrócił kilka minut później z trzema parującymi kubkami i wręczył mi jeden z nich.
Wzięłam mały łyk i skupiłam wzrok na ścianie, a dwóch chłopaków siedzących obok wpatrywało się we mnie. Patrzyli na mnie jakbym miała się rozpaść na kawałki w najbliższej sekundzie, albo znów wybuchnąć płaczem. Po mniej niż trzech minutach poddałam się, próbując ignorować dwie pary niebieskich oczu.
- Myślicie, że zamierzam robić? Płakać? Nie, nie będę. Nie zamierzam. – westchnęłam.
Louis rzucił na mnie okiem znad kubka. – Dlaczego nie?
- Bo Harry Styles nie zasłużył na to, żebym po nim płakała. I my nawet nie, no wiecie, zerwaliśmy. To nie jest rozstanie. – poinformowałam ich. Oboje patrzyli na mnie beznamiętnie. – Nie byliśmy razem. To nie jest technicznie zerwanie. Więc, nie będę się zachowywać jakby to było rozstanie.
Chłopaki przytaknęli wolno i zmienili wyrazy twarzy, co sprawiło, że chciałam ich walnąć, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że ta złość była lekko błędnie skierowana i tak naprawdę chciałam uderzyć Harry’ego. Wypiłam resztę kawy i jęknęłam.
- Gdzie mój telefon? – rzuciłam
Jace uchylił się ode mnie niepewnie. – Uh, jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Tak. Prawdopodobnie nawet do mnie nie dzwonił. Nie wydawał się nawet tym przejęty, więc po co by to robił?
Chłopcy wyglądali nieswojo mierząc się z moim zimnym spojrzeniem, więc z kolejnym dźwiękiem frustracji trzasnęłam kubkiem o stół i wstałam. Żaden z nich nie powiedział nic, kiedy wyszłam z salonu powrotem do mojego pokoju, by znaleźć telefon.
Dokładnie przeszukałam łóżko, ściągając wszystkie poduszki i prześcieradło dopóki nie wywnioskowała, że nie ma go tutaj. Przeszukałam każdą kieszeń ciuchów, które wczoraj miałam na sobie, potem moją torebkę, zanim mnie oświeciło.
Wbiegłam powrotem do salonu z bezsilnym krzykiem. – Harry Styles ma mój telefon. Nalegał wczoraj żeby go dla mnie przechować.
Louis zbladł. – Cóż, to trochę niezręczne.
- Tak, Lou, tylko troszkę. – syknęłam. – Potrzebuję mojego telefonu.
- Pojadę po niego. – wciął się Jace. – I prawdopodobnie walnąć go w twarz, kiedy już tam będę, bo wiesz, będę całkiem usprawiedliwiony. – warknął.
- Po prostu… nie. Daj mi twój telefon i zadzwonię do niego.
Jace pisnął i przyciągnął się do boku Louisa. – Absolutnie. Nie powinnaś do niego dzwonić. Minął dopiero jeden dzień od waszego zerwania.
- Nie zerwaliśmy! Daj mi twój telefon, już. – odburknęłam.
Wzdrygnął się i przybliżył jeszcze bardziej do Louisa, jakby był on najlepszą ochroną na całym świecie. Wyciągnęłam rękę i czekałam. Po trzydziestu sekundach gapienia się na siebie , jęknęłam sfrustrowana i popchnęłam współlokatora na kanapę.
- Daj mi go! – skamlałam sięgając po małego, srebrnego iPhone w jego dłoni. – Jestem teraz- o, kurwa- dawaj go Jace! Louis pomóż mi!
- Nie możesz do niego zadzwonić!
- Potrzebuję mój telefon!
Jace wyszarpał telefon z mojej ręki. – Oddam ci go pod jednym warunkiem!
Opadłam powrotem na kanapę z jękiem porażki i skrzyżowałam ramiona na piersi. – Dobra. Mów.
- On nie przywiezie ci telefonu. Ja po niego pojadę.
- Cokolwiek, to też może być. – rzuciłam. – Teraz daj mi to.
Mój współlokator wręczył mi telefon bacznie mi się przyglądając. Gdy tylko odzyskałam, wyskoczyłam i pobiegłam do łazienki, znanej również jako jedyne pomieszczenie w naszym domu z zamkiem i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Gapiłam się na telefon przez dobre dziesięć minut zanim się poddałam i otworzyłam powrotem drzwi, tylko po to, by ujrzeć Jace i Louisa siedzących na zewnątrz z wyrazem oskarżenia na ich twarzach. – Cóż… - gotowałam się z gniewu. – Nie ochrzanię was za podsłuchiwanie, jeśli dostanę lampkę wina.
Jace wydął wargę pod ścianą. – Nie ma mowy. Przestań grać na zwłokę.
- Nie zwlekam, naprawdę. Chcę tylko śniadanie. Czy możemy zjeść jakieś śniadanie?
- Dobra. – wymamrotał przecierając twarz dłońmi. – Pójdę zrobić jakieś jajka.
Kiedy skierował się do kuchni, Louis i ja udaliśmy się znów na skórzaną sofę. Telewizor brzmiał w tle, kiedy siedzieliśmy. Jego palce przebiegały przez moje włosy, a moja głowa była wsunięta pod jego szczękę.
- Więc Norah. – zagruchał. – Co się wczoraj wydarzyło?
- Zadecydowałam nienawidzić Harry’ego Stylesa, to się wydarzyło.
Żartobliwie pociągnął mnie za włosy. – Okej, ale tak na serio, co się stało? Ty po prostu… nie powiedziałaś nic o tym co tak naprawdę się wydarzyło między waszą dwójką, wiesz?
Przygryzłam moja dolną wargę w zamyśleniu. – Tak jakby, powiedziałam mu że go kocham?
- To pytanie czy stwierdzenie? – zaśmiał się.
- Uhm, więc, powiedziałam, żeby się pieprzył, a potem powiedziałam, że go kocham. Nie mów Jace.
Louis westchnął w moje włosy. – Więc może iść się pieprzyć. Nadal jestem za opcją spalenia jego marynarki, serio. Czemu mam nie mówić Jace?
- Bo to krępujące.
Pozostaliśmy przytuleni na sofie, dopóki Jace nie przyszedł w swoim gorącym, różowym fartuchu szefa kuchni i przyniósł trzy parujące talerze pełne jedzenia. Usiadł na kanapie między nami i podał nam z uśmiechem odpowiednie talerze.
Grzebałam w parującej stercie jajek na moim talerzu, próbując ignorować niepokój, który we mnie narastał za każdym razem kiedy myślałam o głosie Harry’ego w słuchawce telefonu, nie mówiąc już o ponownym spotkaniu go po moim wczorajszym pijackim wybuchu przed klubem.
Jedzenie w moim żołądku przewracało się na samą myśl. Bez słowa zeskoczyłam z kanapy i pobiegłam w stronę łazienki w jednej chwili opróżniając zawartości mojego żołądka w czasie kiedy Jace trzymał w górze moje włosy i szeptał uspokajające słówka do ucha.
Kiedy fale mdłości ustały, oparłam czoło o brzeg porcelanowej toalety. – To dlatego, że mam kaca. – wysapałam. – Wiesz, super pijana i tak dalej.
Jace spiął moje włosy w kucyka. – Zdecydowanie. Przyniosę wodę.
Jego pocieszająca dłoń opuściła moje ramię i zostałam sama w łazience z obrazem głupiej twarzy Harry’ego Stylesa, kiedy wykrzyczałam mu te trzy małe słowa. To wystarczyło bym pochyliła się znów nad toaletą i zwymiotowała po raz kolejny.
Efektownie splunęłam do toalety, kiedy skończyłam i oparłam plecy o ścianę. – Kurwa! – krzyknęłam do pustego pomieszczenia. – Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa!
Przez minutę odpowiedziała mi cisza, a następnie usłyszałam cichą konwersację dobiegającą z kuchni, gdzie Jace i Louis prawdopodobnie decydowali jaka jest najlepsza droga, by dojść do porozumienia z ich wrzeszcząca najlepszą przyjaciółką, która nawet nie przeżywa prawdziwego rozstania.
Chciałam spalić ta głupią marynarkę od Versace, ale chciałam też spoliczkować Harry’ego i rozbić każdą drogą rzecz jaką posiada. Ale najbardziej chciałam wykrzyczeć mu, że go kocham i powtarzać to, dopóki od nie odpowie mi tym samym.
Kiedy Jace zsunął się w dół ściany do pozycji siedzącej, zdałam sobie sprawę, że płakałam. Z kilkoma nieatrakcyjnymi pociągnięciami nosem przyjęłam szklankę wody, która mi wręczył i wzięłam kilka łyków, kiedy on ocierał moje łzy.
- Nie musisz, no wiesz… - pociągnęłam nosem. – Przejmować się mną.
Posłał mi mały uśmiech. – Wolisz żebym zadzwonił to twojej matki i ją tutaj sprowadził?
Skrzywiłam się na myśl o mojej długowłosej matce, wpadającej do naszego mieszkania . – Zdecydowanie nie chcę tego.
- Więc czego chcesz?
Pomyślałam „Harry’ego”. – Chcę bardzo, bardzo głośno słuchać Beyonce i próbować nie płakać, a potem uderzyć Harry’ego w twarz za bycie takim upartym.
Jace się uśmiechnął. – Albo mogłabyś po prostu teraz do niego zadzwonić.
- Telefon poproszę.
Podał mi swój telefon i przysunął się bliżej mnie na zimnej posadzce. Przejechałam przez listę kontaktów zanim zatrzymałam się na nazwie „Harry Styles”. Nawet w jego książce telefonicznej, to nazwisko wydawało się duże i ważne, jakby nikt inny się nie liczył.
Mój kciuk zawisł nad przyciskiem połączenia na dobrą minutę, po czym stuknęłam w ekran trzęsącą się dłonią i zbliżyłam urządzenie do ucha. Sygnał wydawał się nie mieć końca, a rytm mojego serca przyspieszył.
Wtedy zabrzmiało ciche kliknięcie. – Norah?
Dźwięk jego głosu, wystarczył bym się zarumieniła z zażenowania. – Ja nie…
- Norah.
- Ja, uh cóż, masz… mój telefon. – wzięłam głęboki oddech zanim kontynuowałam. – Masz mój telefon.
- Tak, jest tutaj. Przywiozę ci go.
- Nie! – pisnęłam, przerywając mu. – Jace jedzie po niego!
- Powiedziałem, że go przywiozę. Nie dyskutuj ze mną, Norah.
Zajęło mi kilka sekund by wyjść z szoku, że nadal chce mną rządzić. – Ja… Powiedziałam, że Jace jedzie po niego. Niedługo tam będzie.
Wziął głęboki wdech. – Jestem już prawie przy twoim wieżowcu, Norah. Będę na górze za sekundę.
- Nie waż się stawiać nogi w moim mieszkaniu. – syknęłam. Byłam wściekła i naprawdę nie chciałam by zobaczył mnie siedzącą bezsensownie na podłodze w łazience, śmierdzącą jak wymiociny z białego wina. – Nawet o tym nie myśl, Harry.
- Norah, nie możesz mnie tak po prostu unikać.
Pociągnęłam nosem do słuchawki. – Och, naprawdę? Bo to jest dokładnie to, co robię. Zostaw telefon w naszej skrzynce pocztowej, proszę.
- Nie bądź dziecinna. – zirytowanie w jego głosie było oczywiste. Każde jego słowo było niemal nienaturalne i zagłuszone, jakby próbował to ukryć, ale zupełnie mu się to nie udawało. Prawdopodobnie przeczesywał właśnie dłonią włosy.
I pewnie wygląda cudownie robiąc to. Uderzyłam w szafkę przede mną z taką siłą, na jaką tylko mogłam się zdobyć. – Kurwa mać! Och, kurwa, kurwa mać!
- Norah? Wszystko w porządku? Co się stało?
Spojrzałam w dół na moją dłoń po której ciekła krew. Jeden z moich srebrnych pierścionków ją przeciął. – Ja tylko, uh, no wiesz. Upadłam. Zostaw telefon w skrzynce. – Wziął powolny oddech, kiedy próbowałam strzepać ból z ręki. Obok mnie, Jace krzyczał do Louisa, żeby przyniósł mrożonkę i butelkę wina. – Harry, po prostu zrób to, proszę.
- Brzmisz jakby cię coś bolało.
Zazgrzytałam zębami i popatrzyłam na moją szybko puchnącą dłoń. – Nic mi nie jest, cholera, po prostu zostaw ten telefon w skrzynce i idź sobie.
- Nie możesz mnie unikać. Nie możesz po prostu mówić rzeczy takich i odchodzić.
- A właśnie że mogę. Cześć, Harry.
- Norah—
Przerwałam połączenie zanim mógł dokończyć zdanie, rzuciłam telefonem przez małą łazienkę i krzyknęłam. – Moja ręka kurewsko boli!
Louis wszedł do łazienki z paczką mrożonego groszku i wpół opróżnioną butelka wina z poprzedniego wieczoru. On i Jace próbowali stłumić chichoty, kiedy przyłożyłam paczkę do moich szybko puchnących knykci poplamionych krwią z małych przecięć i cała dłoń zaczęła sinieć.
Ciche syknięcie opuściło moje usta, kiedy przyłożyłam zimny okład. – Może nie powinnam uderzać w szafkę.
- To nie była twoja najlepsza decyzja. – zgodził się Jace z małym uśmiechem. – Co powiedział?
- Cóż, powiedział, że jestem dziecinna i że mój telefon będzie w skrzynce pocztowej. Liczyłabym to jako wygraną. – zaskomlałam, kiedy Jace poruszył paczką lodu, by spojrzeć na moje kostki. – Jest źle? Złamałam pierścionek?
- Hm, tak, ten jeden z zielonym kamykiem jest złamany. – wymamrotał. – Louis powiedział mi co się wydarzyło.
- Cholera, Louis. Kiedy?
- Kiedy wykrzykiwałaś przekleństwa na podłodze.
- To żenujące, nie? – zrzędziłam. – Tak, że teraz nie potrafię mu spojrzeć w twarz. Prawdopodobnie już nigdy nie będę potrafiła.
- Skąd wiesz, że nie zamierzał ci powiedzieć tego samego?
Jęk wyrwał się z moich ust. – No nie wiem, może dlatego, że tego nie zrobił? Bo po prostu tam tak stał. On nawet nie chciał prawdziwego związku, a ja wszystko zniszczyłam. Rozumiem wszystko. Nie muszę z nim rozmawiać, ani nic, bo go nienawidzę i wszystko zniszczyłam, i go kocham.
- Norah.
- Jace. – naśladowałam go podnosząc się w końcu z podłogi, kiedy się na mnie gapił. – Potrzebuję więcej kawy. Zdecydowanie więcej kawy. Ten kac jest straszny.
Omg! Ona jest w ciąży z Harrym prawda? Hdjcjdbbdjdjs :D
OdpowiedzUsuńCudny :D ale rzygala. Biedna mała Norah :)
OdpowiedzUsuńOMG CO ZA EMOCJE!!!
OdpowiedzUsuń