To był czwarty raz, kiedy drzwi się otworzyły i czwarty raz, kiedy poczułam ten sam zawód; mój trzeci kubek kawy i drugi raz kiedy mój ojciec i Liam wyszli po jedzenie do McDonald’s, ale pierwszy raz kiedy ktokolwiek odważył się wspomnieć choćby słowo o tym, że Harry nie siedzi na niewygodnym krześle obok mnie.
Zamiast jego, wspierającego mnie u boku, trzymałam dłonie Louisa przez dwie godziny, dopóki ten w końcu nie zdecydował się zobaczyć się ze swoim chłopakiem (który dumnie nosił 16 szwów na czole od uderzenia o stolik do kawy) i skończyłam przytulona do Liama.
Problemem nie było to, że nie miałam nikogo, kto wspierałby mnie, kiedy czekałam na prześwietlenie serca Jace. Właściwie miałam więcej ludzi niż potrzebowałam. Problem tkwił w tym, że nie było tej jednej osoby, która najbardziej ze wszystkich powinna być tu ze mną.
I upłynęły prawie dwie godziny, zanim ktoś to skomentował. Naturalnie, była to moja matka, która ściskała moją dłoń, kiedy kolejna osoba przemknęła przez poczekalnię, zawodząc mnie, że nie jest Harrym. – Norah, kochanie. –powiedziała delikatnie. – Nie sądzę, by jeszcze przyszedł.
Wzięłam równy, zduszony wdech. – Naprawdę, naprawdę próbuję teraz o tym zapomnieć, mamo. Jace jest najważniejszy. To wszystko.
- Wiem, że jesteś zestresowana.
- Mamo, proszę. Chce tylko wiedzieć dlaczego kurwa mój najlepszy przyjaciel odpłynął na środku naszego salonu, okej? Proszę.
Westchnęła cicho, całując mnie w czubek głowy. – Dobrze, kochanie. Czy chcesz żebym coś dla ciebie zrobiła? Chłopcy mają coś przynieść?
- Nie. Tylko… zajmij mnie czymś, proszę. – powiedziałam płaczliwym głosem, tuląc się do jej boku. – Nie chcę teraz myśleć.
- Mówiłam się ci o tym jak kupiliśmy kurczaki do hodowli za domem?
Lekko zachichotałam, kiedy moja matka zaczęła jej niedorzeczną opowieść o czterech kurczakach, które zaadoptowali dla świeżych jaj. Jak przypuszczałam, niezwykła opowieść zabrała mnie od szpitalnego pomieszczenia i innych negatywnych rzeczy, które za tym szły.
Ostatecznie mój ojciec i Liam wpadli przez drzwi z rękami pełnymi toreb z McDonald’s i przerażeniem nadal wymalowanym na ich zaniedbanych twarzach. Oboje ruszyli w naszym kierunku i natychmiast zaczęli wypytywać o Jace, odkładając jedzenie.
- Dalej wszystko z nim w porządku? – zapytał Liam rzucając mi moje zamówienie. – A ty? Potrzebujesz czegoś? Jest kawiarnia na końcu ulicy, mógłbym tam skoczyć, zamówić ci coś. Wiem, że szpitalna kawa musi być okropna. Ale z Jace wszystko okej?
Uśmiechnęłam się do niego przez zaszklone oczy. – Tak, nie powinien być tutaj zbyt długo. Powiedzieli, że wyniki EKG dostaną za jakąś godzinę.
- Dobra, dobra. Okej. Julia, przyniosłem ci coś rodzaju babeczki? Nie wiem. Joshua powiedział, że jest wystarczająco zdrowe. Jeśli nie, mogę pójść po coś innego-
- Liam. – moja matka westchnęła delikatnie. – Usiądź w tej chwili. Nie musisz się mną zajmować, przysięgam. Usiądź.
Posłał jej zmęczony, wdzięczny uśmiech i opadł na siedzenie obok mnie, natychmiast splatając dłoń z moją, gdzie kilka chwil wcześniej była dłoń Louisa. Wsparcie jakie miałam w tamtym momencie było lepsze niż o jakiekolwiek inne, o jakie mogłabym prosić, nawet bez Harry’ego.
Ścisnęłam lekko dłoń Liama. – Dziękuję. Wiesz, za kawę. I że pamiętałeś o przyniesieniu mi owocowej babeczki. I za bycie tutaj.
- Tak, tak. Teraz się zamknij i daj mi więcej twoich frytek. Zapomniałem o moich, bo martwiłem się o twoją głupią, owocową babeczkę.
- Hej!
Pokazał mi język i wyrwał mi z dłoni małą paczuszkę, uśmiechając się, bo wiedział, że i tak nie zamierzam protestować. Czworo z nas jadło cicho tłuste jedzenie (oczywiście oprócz mojej matki, której zdrowy posiłek wyglądał, jakby został stworzony dla królików).
Byliśmy w połowie jedzenia, kiedy Louis wypadł przez drzwi, oczami gorączkowo przeszukując pomieszczenie z zaciśniętymi pięściami po obu stronach. Jeśli było to możliwe, to mogłabym powiedzieć, że przez ten cały stres, od momentu kiedy jego chłopak zemdlał naprzeciw niego, postarzał się o dziesięć lat przez te cztery godziny.
- Louis. – zachrypiałam, wstając z niebieskiego, plastikowego krzesła i upuszczając gdzieś frytki. – Lou, wszystko z nim w porządku? Co się stało? Lou?
- Nie wiem. Czekałem na to, co powie doktor. – Spuścił swoje niebieskie oczy na podłogę. – Po prostu nie chcę słyszeć tego sam. Czy to złe wieści czy cokolwiek innego, nie mogę tego zrobić sam z Jace. Nie dam rady. Proszę, chodź.
Wyciągnęłam rękę do przodu, delikatnie chwytając jego małą dłoń. – Cóż, więc chodźmy. Wiesz, że Jace nie lubi czekać.
Zachichotał na moje słowa. Szliśmy dłoń w dłoń obok tych wszystkich pokojów dla pacjentów, z palcami tak mocno splecionymi, że zastanawiałam się, czy nie połamiemy sobie nawzajem rąk. Po przejściu przez niekończący się korytarz, weszliśmy do małego pokoju z kotarami, oddzielającymi od siebie pacjentów.
Jace był na łóżku najbliżej okna, leżąc z zamkniętymi oczami i złączonymi dłońmi ułożonymi na brzuchu. Wielki biały bandaż był zawinięty na jego szwach, dokładnie w miejscu, gdzie jego głowa uderzyła o stolik do kawy, kiedy zemdlał.
- Jace? – wyszeptałam, dźgając go w brzuch wolną ręką.- Śpisz?
Jedno niebieskie oko się otworzyło. – Ta blizna na moim czole będzie kurwa nie do ukrycia. Muszę zainwestować w jakieś Bandamy.
- Naprawdę, martwisz się o bliznę?
- Cóż. – zamyślił się. – Zgaduję, że powinienem być bardziej skupiony na tym, że trzymasz dłoń mojego chłopaka, co?
Z niedowierzającym śmiechem obeszłam łóżko dookoła, by go przytulić. Oczywiście Jace był osobą, która wkładała maskę odwagi w każdej pieprzonej sytuacji, za co byłam mu wdzięczna, bo byłam naprawdę przerażona.
Złożył pocałunek na czubku mojej głowy, kiedy pochyliłam się nad łóżkiem szpitalnym, by go objąć. – Proszę, nie wyrwij przypadkiem mojej kroplówki albo czegoś. Jest tu wiele potencjalnych gówien, które mogłabyś popsuć.
- Och, przymknij się. – pociągnęłam nosem, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. – Czujesz się dobrze?
Jego ramiona zacisnęły się wokół mojej talii, co sprawiło, że praktycznie spadłam na łóżko obok niego. – Mam nadzieję. Doktor powiedziała, że za chwilę wróci. Lou, możesz mi podać tą wodę?
Niechętnie go puściłam i oparłam wygodnie plecy o ścianę, chowając dłonie za siebie, by ukryć to jak się trzęsą. Mimo że byłam przerażona, nie było mowy o tym, żeby kolejny raz się załamać na oczach dwóch osób, które prawdopodobnie są bardziej przestraszone ode mnie.
Louis trzymał butelkę wody dla Jace kiedy weszła lekarka, niska kobieta z siwymi włosami spiętymi u góry w ciasnego koka i plikiem papierów przyciśniętych do piersi. Wydawała się być już zaznajomiona z Jace i Louisem, kiedy posłała moim najlepszym przyjaciołom powitalne gesty.
- Widzę, że ktoś jeszcze przyłączył się do zabawy. – uśmiechnęła się przyciskając palce, by sprawdzić puls Jace. – Kim jest ta młoda dama?
Jace uśmiechnął się do mnie, marszcząc uroczo nosek. – To Norah. Moja współlokatorka, najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, z którą pracuję. Norah.
- Miło cię poznać , Norah. Jestem dr Barton. Czy to już wszyscy? – zapytała poprawiając okulary na mostku jej nosa, kiedy Jace w odpowiedzi przytaknął. Wzięłam to za znak, by dołączyć do Louisa u boku Jace, splatając nasze dłonie, jakby to miało nas pomóc w przyjęciu wieści.
Pierwszą rzeczą, o której pomyślałam było to, że dłonie Jace dygotały, a drugą, że dałabym dosłownie wszystko, by w tej chwili obejmowały mnie silne ramiona Harry'ego; by mieć go przekonującego mnie, aby znów usiąść, bo wszystko będzie dobrze.
- Okej, więc… - zaczęła dr Barton. – wszystkie wyniki wyszły w normie. Oprócz EKG, to te badania, które sprawdzały twoje serce. Twoje serce biło za szybko- nazywamy to częstoskurczem. To dlatego straciłeś przytomność.
Jace zmarszczył na nią brwi. – To wszystko?
- Cóż, tak jakby. Jest coś, co spowodowało u ciebie częstoskurcz. W twoim sercu są dodatkowe, nieprawidłowe kanaliki elektryczne. Tak zwany pęczek Kenta.
Przerwała, przyjmując nasze zmieszane spojrzenia z wyrozumiałym uśmiechem. – U normalnych ludzi impulsy elektryczne uniemożliwiają występowanie dodatkowych uderzeń serce, kolejny skurcz serca nie następuje za szybko. Ale u ludzi takich jak Jace, sygnały idą w dół dodatkowymi kanalikami elektrycznymi, co wywołuje bardzo szybki puls.
- Okej, ale co to znaczy? – zapytał cicho Louis, tuląc się jeszcze mocniej do swojego chłopaka. – Będzie dobrze, prawda?
- Jace ma coś co nazywamy syndromem WPW (Wolff-Parkinson-White). W większości przypadków przyspieszony puls nie zagraża życiu, a częstotliwość jego występowania zależy od osoby. Może powodować zawroty głowy, bóle w klatce piersiowe lub, tak jak w jego przypadku, omdlenia.
Wypuściłam drżąco powietrze i docisnęłam się trochę bardziej do mojego przyjaciela. – Wiec, co mamy robić? Jest jakiś sposób leczenia, czy coś? Będzie po prostu mdlał?
- Jest kilka leków, które będzie zażywał Jace. Adenozyna, lek na arytmię i amiodaron będą kontrolować rytm serca. Jeśli to nie zadziała, możemy przeprowadzić operację, by to naprawić, ale na razie jest to nie potrzebne. Jace będzie zdrowy. Będzie musiał tylko zażywać parę leków.
- Wszystko będzie ze mną w porządku? – powtórzył, zacieśniając dłoń na mojej. – Oprócz tego wilczego czegoś? Jestem zdrowy?
- Syndrom Wolff-Parkinson-White. – zaśmiała się poprawiając okulary na nosie. – Ale tak, Jace, wszystko będzie w porządku. Wypiszemy cię jutro.
Otworzył szerzej oczy, a następnie chwycił mnie i Louisa do gwałtownego uścisku, desperacko przyciskając nas do swojej piersi z siłą na jaką się zdobył w jego stanie. – Jezu pieprzony Chryste. – wyszeptał. – Cała ta przerażająca szopka, a ja będę miał tylko okropna bliznę na czole.
Wszyscy zebraliśmy się wokół jego szpitalnego łóżka, siedząc na krzesłach lub ( tak jak w przypadku Liama i Louisa) zwinięci na maleńkim łóżku razem z nim. Ja siedziałam na małym siedzeniu z moją mamą z nogami przerzuconymi przez jej kolana i dłońmi złączonymi z jej, kiedy wszyscy wokół żartowali.
Wydawało się nie możliwym, że tylko godzinę temu wszyscy w pokoju z przerażenia byli na krawędzi załamania. I wiedziałam, kurwa wiedziałam, że powinnam być tak samo szczęśliwa jak inni, ale nadal nie było tu Harry’ego. Nienawidziłam siebie za to, że się przejmuję.
Mogłabym powiedzieć, że moja matka wiedziała, że coś jest nie tak; wciąż posyłała mi to okropne, współczujące spojrzenie, które sprawiało, że chciało mi się krzyczeć. Wiedziała lepiej i nic nie to powiedziała, co w sumie było dobre, bo gdyby ktokolwiek wspomniał jego imię, pod wpływem stresu zaczęłabym na niego krzyczeć.
Tak więc, naturalnie, byliśmy w połowie opowieści Louisa jak wyglądał Jace kiedy spadł, wtedy Jace zauważył, że coś jest nie tak. Mój najlepszy przyjaciel cicho zakaszlał, co zwróciło moją uwagę na niego z tym samym wyrazem współczucia co moja matka.
Przeklęłam pod nosem kierując się do trzech brunetów ułożonych na małym łóżku. – Potrzebujesz czegoś?
- Lampkę wina. – Jace wzruszył ramionami. – Może kolejkę tequili?
- A coś co by cię nie upiło, ani za co potencjalnie nie zostalibyśmy wyrzuceni ze szpitala?
- Nową przyjaciółkę, która przyniesie mi te rzeczy? – zaśmiał się głośno, kiedy jęknęłam. – Żartuję, kochanie. Zastanawiam się tylko gdzie jest Harry.
Obok niego zarówno Liam jak i Louis zesztywnieli na swoich miejscach. Zaschło mi w ustach, tak bardzo jak chciałam się wyżalić mojemu najlepszemu przyjacielowi, nie zamierzałam tego robić, dopóki nie dojdzie do pełni zdrowia ze swoim sercem. Nonszalancko wzruszyłam ramionami. – No wiesz. Pracuje, czy coś. Przyniosę ci wody.
- Dziękuję skarbie! – krzyknął za moją oddalającą się postacią. Kiwnęłam mu znad ramienia w czasie kiedy wyszłam na szpitalny korytarz, gdzie zmrużyłam oczy się ostre światło. Mogłam dodać to do listy czego nienawidzę w szpitalach, zaraz pod tym jakim sposobem jedynym działającym programem jest Sędzia Judy.
Po przyciśnięciu przycisku, by nalać wody przy wodopoju, gdzie otrzymałam tylko małą stróżkę napoju, ta lista nadal rosła. Kopnęłam tą głupią maszynę stopą (może musiałam się na czymś wyładować) i obróciłam się by zobaczyć Harry’ego Stylesa stojącego przy stanowisku pielęgniarek.
Moją pierwsza reakcją było ściśnięcie plastikowego kubka tak mocno, że złamał się w mojej dłoni, to definitywnie było wyładowanie złości. Miał na sobie cholerny garnitur od Gucci’ego, był spóźniony o sześć godzin i uśmiechał się do pielęgniarki, jakby to było nie ważne.
Gapiłam się na niego z otworzonymi w szoku ustami, dopóki nie podziękował kobiecie i odwrócił się. Jego uśmiech tylko urósł kiedy szedł w moim kierunku z ramionami zaciągniętymi do tyłu i rękoma wciśniętymi w kieszenie jego czarnych spodni.
Kiedy był tylko kilka stóp ode mnie, cała złość wydawała się uderzyć we mnie w tym jednym momencie, bo Harry Styles nie miał żadnego prawa zjawiać się tutaj spóźniony o sześć godzin i sprawiać, że czułam się odrobinę lepiej, że w ogóle przyszedł. – Co ty tu robisz? – zapytałam cicho cofając się, aż moje plecy uderzyły o ścianę.
Harry zatrzymał się w połowie jasnego szpitalnego korytarza. – Prosiłaś mnie żebym przyjechał. Z Jace wszystko w porządku?
- Ta, w porządku. Z Jace wszystko dobrze.
- Więc co się dzieje? Wyglądasz na smutną.
Czułam jak moja dolna warga drży, kiedy w niedowierzaniu wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. – A jak myślisz? Ja tylko. Potrzebowałam się. A ty nie przyszedłeś. Nie przyszedłeś kurwa.
- W biurze była sytuacja kryzysowa. – powiedział, powoli przekręcając pierścionki na jego palcach.
- Ta, no cóż. – wzruszyłam lekko ramionami. – Tu też była sytuacja kryzysowa. A ja naprawdę, naprawdę potrzebowałam ciebie obok. Więc. Nie chcę teraz z Tobą rozmawiać, bo skończyłam z tym gównem. Mam dość stresu na dziś. Możesz iść. Jestem pewna, że masz jakieś spotkanie, czy coś.
Harry cicho westchnął. Nie wyglądał na wkurzonego, albo przestraszonego. Wyglądał na trochę zmęczonego, jakby czuł się tak wykończony jak ja. – Ale z Jace wszystko dobrze?
- Przyjmuje jakieś leki. I ma szesnaście szwów w miejscu, gdzie uderzył głową.
- Więc dlaczego jesteś smutna?
Przygryzłam moją dolną wargę, by przestała drżeć i próbowałam powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. – Jestem smutna, bo gdyby z Jace nie było okej, nie byłoby ciebie tu dla mnie. Nie było ciebie tu, kiedy potrzebowałam twojego pieprzonego wsparcia.
- Norah. – powiedział cicho. – Co chcesz, żebym zrobił?
- Nic. Nie wiem. Sprawiasz, że jestem taka szczęśliwa i kocham cię, ale nie wiem czego potrzebuję.
Harry zacisnął szczękę. – Co masz na myśli?
- Nie wiem co mam z nami zrobić. – wymamrotałam, przeklinając mój głos za to, że drżał przy każdym słowie. – Naprawdę, nie wiem co robić.
- Co robić. Nie ma nic do zrobienia, Norah. Jesteśmy razem. Jesteśmy w związku. Ty i ja. My.
- Związek polega na byciu dla kogoś, Harry. A ty po prostu- nie byłeś. Zawsze zastanawiałam się dlaczego byłeś taki przeciwny tym związkowym gównom, wiesz? A teraz myślę, że już wiem. To ma sens. Nie możesz być dla mnie.
- Norah, musiałem pracować nad-
Odwróciłam się do niego tak szybko, że słowa ugrzęzły w jego gardle. – W tym jest problem, Harry! To zawsze jest pierdolonym problemem!
To było cios i przez sekundę kiedy staliśmy oboje, pogrążeni w głębokiej ciszy; ja z palcem oskarżycielsko wytkniętym na miejsce gdzie zawiązany był jego krawat i Harry z wydętymi wargami i wściekłymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówię.
Pozwoliłam sobie opuścić mój drżący palec. – Czy ty wiesz jak samolubnie się czuję przez to, że w ogóle się przejmuję? Że w ogóle byłeś w mojej pieprzonej głowie, kiedy Jace kończył swoje badania? Nie powinnam, bo ty powinieneś tutaj być. Powinieneś być.
Desperacko przebiegł dłońmi przez swoje włosy, ciągnąc za ich końce w irytacji. – Mogę spróbować. Mogę pracować mniej i sprawić żeby to wypaliło, przysięgam. Zamierzam spróbować.
Te słowa były znajome, cofnęłam się przez dzień, kiedy wysłał mi sto kwiatów i ten, kiedy uderzyłam w szafkę przy zlewie, aż do dnia kiedy w końcu się zgodził z tym, że jesteśmy w związku. – Zawsze mówisz, że spróbujesz.
- I będę, kochanie. – zrobił krok do przodu, delikatnie obejmując moją talię dłonią pełną pierścionków. Ucałował moje oba policzki i kącik moich ust, jakby delikatne pocałunki miały rozwiać mój gniew. – Mogę spróbować. Skończę tylko tą umowę z Malikiem i wszystko będzie normalne.
- Nie. – wyszeptałam znów drżącym głosem. – Nie będzie.
- Norah, będzie. Chodź ze mną do domu, dobrze? Zrobię kolację i możemy porozmawiać. Albo możemy wyjść na obiad. Cokolwiek zechcesz. Zrobię cokolwiek chcesz.
Uwolniłam się z jego uścisku, próbując zignorować fakt, jak spuścił głowę, sięgał rękami w moim kierunku, dopóki nie opuścił ich z powrotem. – Chcę żebyś już poszedł, Harry.
- Co?
- Nie mogę tak dalej. – powiedziałam, a mój głos załamał się na końcu. Mogłam usłyszeć jak fasada wokół nas opada, tuż przy szpitalnym pokoju mojego przyjaciela. Nie mogę tego robić. Nas.
- Nie, Norah. – wymamrotał, przyciskając końce jego dłoni do oczu. – Nie.
- Myślałam… Nie wiem. Myślałam, że naprawdę możesz to zrobić. Że możesz być dla kogoś, wiesz? Że zobaczysz, że dopuszczenie kogoś do siebie i opiekowanie się nim może być dobre. Myślę, że miałam nadzieję, że mogłabym zrobić to dla ciebie. Że mogłabym ci pomóc.
Ostre szpitalne światło sprawiło, że cienie pod jego oczami stały się jeszcze ciemniejsze, ostre oznaki stresu na jego skórze stały się jeszcze bardziej widoczne, a to jak jego oczy były szeroko otwarte w zakłopotaniu, raniło mnie jeszcze bardziej. – Ale robisz to. Pomagasz mi. Kurwa, Norah, potrzebuję cię.
- Proszę. Po prostu idź już. Jestem zmęczona, Harry.
- Norah, mogę być dla ciebie. Przysięgam na Boga, że potrafię. – Wyglądał teraz na prawie szalonego, krocząc tam i z powrotem na środku korytarza. Ale jakimś sposobem był nadal spokojny i opanowany; nadal miał kontrolę nad sytuacją. – Spieprzyłem, wiem i powinienem tu być. Potrzebowałaś mnie. Proszę, Norah. Potrzebuję ciebie, a ty mnie.
Moje paznokcie wbiły się w skórę mojego przedramienia. – Jesteśmy inni.
- Nie. – nalegał, tym razem niższym i bardziej napiętym głosem. – Potrzebujesz mnie. Proszę, kochanie, po prostu wróćmy i porozmawiajmy o tym. Potrzebujemy siebie nawzajem.
- Może. Nie wiem. – I łzy w końcu wezbrały, cicho spływając po moich bladych policzkach. Pociągnęłam nosem, wycierając je wierzchem mojej dłoni. – Proszę. – błagałam, delikatniej tym razem, jakby zbyt głośny ton miał zepchnąć nas z krawędzi. – Proszę, odejdź.
Pociągnął za cebulki swoich włosów. – Kurwa, czy mogłabyś po prostu posłuchać? Nienawidzę tego, że nigdy kurwa nie słuchasz!
- Możesz mi tylko powiedzieć czego do chuja się tak boisz?! Dlaczego nie możesz nawet wydawać się pojmować myśl o pozwoleniu komuś się zbliżyć do ciebie zbyt blisko? Dlaczego nie możesz opuścić dnia w pracy? – mój głos załamał się z ostatnim słowem i cofnęłam się o kolejny krok. – Dlaczego nie możesz mi powiedzieć jednej rzeczy, którą we mnie kochasz?
- Norah-
- Jestem tutaj. Jestem kurwa zawsze, starając pomóc ci się otworzyć albo wziąć dzień wolny, albo żebyś nie wyglądał, jakbyś chciał niszczyć wszystko w twoim polu widzenia. A ciebie nie ma. Nie możesz być, a ja nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu w twoim mającym świra na punkcie kontroli umyśle, nie możesz być tu dla mnie.
Harry się nie poruszył. Wciąż stał tam; spokojny, zimny i opanowany, idealny okaz mężczyzny u władzy. Otworzył raz swoje usta, potem drugi raz, a następnie wyciągnął ręce z kieszeni i wziął ostrożny krok w tył. – Chcę być tą osobą dla ciebie. – powiedział cicho. – Chcę spróbować i być tą osobą.
Spuściłam głowę, bowiem jedno spojrzenie w górę i mogłabym stracić tą pierdolona kontrolę, którą miałam nad moim ciałem. – Nie mogę mieć nadal ciebie tylko próbującego. Potrzebuję, żebyś był tą osobą. Potrzebuję ciebie, zdolnego do oddzielenia pracy od życia prywatnego. Potrzebuję ciebie, otwartego na mnie. Potrzebuję, żebyś powiedział mi dlaczego nie możesz tego zrobić.
Nastała przerwa i wyraźne zaczerpnięcie powietrza na jej końcu. – Nie wiem, czy potrafię.
- Ta. – pociągnęłam nosem i nagle moje nogi zaczęły drżeć tak bardzo, że musiałam usiąść. Ześlizgnęłam się po ścianie, aż usiadłam z kolanami przyciśniętymi do piersi na zimnych, białych kafelkach. – A ja nie wiem, czy mogę nadal to wytrzymać.
- Norah. – powiedział cicho. – Proszę.
- Jestem tutaj. Zawszę będę tutaj z tobą. Ale potrzebuję, żebyś ty też tutaj był. Potrzebuję wszystkiego od ciebie, a ty mi tego nie dasz. Jestem twoja, powtarzałam to długo, ale nie sądzę, żebyś ty był mój. Nie sądzę, żebyś był prawdziwie mój.
- Mogę spróbow-
- Nie. – rzuciłam unosząc głowę, by spojrzeć na niego przez czerwone, przymknięte oczy. – Nie. Możesz albo patrzeć teraz na mnie, stracić każdą cząstkę kontroli jaką posiadasz, otworzyć się dla mnie i być tutaj dla mnie właśnie teraz, albo możesz odejść.
- Nienawidzę. – powiedział cicho zamykając oczy i zaciskając szczękę. – Dosłownie nienawidzę tego, że nie mogę być tym, kogo potrzebujesz.
Nastała pauza, po której Harry zniknął, a ja siedziałam na zimnym, białym szpitalnym korytarzu i płakałam.