piątek, 25 września 2015

Rozdział 48

To był czwarty raz, kiedy drzwi się otworzyły i czwarty raz, kiedy poczułam ten sam zawód; mój trzeci kubek kawy i drugi raz kiedy mój ojciec i Liam wyszli po jedzenie do McDonald’s, ale pierwszy raz kiedy ktokolwiek odważył się wspomnieć choćby słowo o tym, że Harry nie siedzi na niewygodnym krześle obok mnie.

Zamiast jego, wspierającego mnie u boku, trzymałam dłonie Louisa przez dwie godziny, dopóki ten w końcu nie zdecydował się zobaczyć się ze swoim chłopakiem (który dumnie nosił 16 szwów na czole od uderzenia o stolik do kawy) i skończyłam przytulona do Liama.

Problemem nie było to, że nie miałam nikogo, kto wspierałby mnie, kiedy czekałam na prześwietlenie serca Jace. Właściwie miałam więcej ludzi niż potrzebowałam. Problem tkwił w tym, że nie było tej jednej osoby, która najbardziej ze wszystkich powinna być tu ze mną.

I upłynęły prawie dwie godziny, zanim ktoś to skomentował. Naturalnie, była to moja matka, która ściskała moją dłoń, kiedy kolejna osoba przemknęła przez poczekalnię, zawodząc mnie, że nie jest Harrym. – Norah, kochanie. –powiedziała delikatnie. – Nie sądzę, by jeszcze przyszedł.

Wzięłam równy, zduszony wdech. – Naprawdę, naprawdę próbuję teraz o tym zapomnieć, mamo. Jace jest najważniejszy. To wszystko.

- Wiem, że jesteś zestresowana.

- Mamo, proszę. Chce tylko wiedzieć dlaczego kurwa mój najlepszy przyjaciel odpłynął na środku naszego salonu, okej? Proszę.

Westchnęła cicho, całując mnie w czubek głowy. – Dobrze, kochanie. Czy chcesz żebym coś dla ciebie zrobiła? Chłopcy mają coś przynieść?

- Nie. Tylko… zajmij mnie czymś, proszę. – powiedziałam płaczliwym głosem, tuląc się do jej boku. – Nie chcę teraz myśleć.

- Mówiłam się ci o tym jak kupiliśmy kurczaki do hodowli za domem?

Lekko zachichotałam, kiedy moja matka zaczęła jej niedorzeczną opowieść o czterech kurczakach, które zaadoptowali dla świeżych jaj. Jak przypuszczałam, niezwykła opowieść zabrała mnie od szpitalnego pomieszczenia i innych negatywnych rzeczy, które za tym szły.

Ostatecznie mój ojciec i Liam wpadli przez drzwi z rękami pełnymi toreb z McDonald’s i przerażeniem nadal wymalowanym na ich zaniedbanych twarzach. Oboje ruszyli w naszym kierunku i natychmiast zaczęli wypytywać o Jace, odkładając jedzenie.

- Dalej wszystko z nim w porządku? – zapytał Liam rzucając mi moje zamówienie. – A ty? Potrzebujesz czegoś? Jest kawiarnia na końcu ulicy, mógłbym tam skoczyć, zamówić ci coś. Wiem, że szpitalna kawa musi być okropna. Ale z Jace wszystko okej?

Uśmiechnęłam się do niego przez zaszklone oczy. – Tak, nie powinien być tutaj zbyt długo. Powiedzieli, że wyniki EKG dostaną za jakąś godzinę.

- Dobra, dobra. Okej. Julia, przyniosłem ci coś rodzaju babeczki? Nie wiem. Joshua powiedział, że jest wystarczająco zdrowe. Jeśli nie, mogę pójść po coś innego-

- Liam. – moja matka westchnęła delikatnie. – Usiądź w tej chwili. Nie musisz się mną zajmować, przysięgam. Usiądź.

Posłał jej zmęczony, wdzięczny uśmiech i opadł na siedzenie obok mnie, natychmiast splatając dłoń z moją, gdzie kilka chwil wcześniej była dłoń Louisa. Wsparcie jakie miałam w tamtym momencie było lepsze niż o jakiekolwiek inne, o jakie mogłabym prosić, nawet bez Harry’ego.

Ścisnęłam lekko dłoń Liama. – Dziękuję. Wiesz, za kawę. I że pamiętałeś o przyniesieniu mi owocowej babeczki. I za bycie tutaj.

- Tak, tak. Teraz się zamknij i daj mi więcej twoich frytek. Zapomniałem o moich, bo martwiłem się o twoją głupią, owocową babeczkę.

- Hej!

Pokazał mi język i wyrwał mi z dłoni małą paczuszkę, uśmiechając się, bo wiedział, że i tak nie zamierzam protestować. Czworo z nas jadło cicho tłuste jedzenie (oczywiście oprócz mojej matki, której zdrowy posiłek wyglądał, jakby został stworzony dla królików).

Byliśmy w połowie jedzenia, kiedy Louis wypadł przez drzwi, oczami gorączkowo przeszukując pomieszczenie z zaciśniętymi pięściami po obu stronach. Jeśli było to możliwe, to mogłabym powiedzieć, że przez ten cały stres, od momentu kiedy jego chłopak zemdlał naprzeciw niego, postarzał się o dziesięć lat przez te cztery godziny.

- Louis. – zachrypiałam, wstając z niebieskiego, plastikowego krzesła i upuszczając gdzieś frytki. – Lou, wszystko z nim w porządku? Co się stało? Lou?

- Nie wiem. Czekałem na to, co powie doktor. – Spuścił swoje niebieskie oczy na podłogę. – Po prostu nie chcę słyszeć tego sam. Czy to złe wieści czy cokolwiek innego, nie mogę tego zrobić sam z Jace. Nie dam rady. Proszę, chodź.

Wyciągnęłam rękę do przodu, delikatnie chwytając jego małą dłoń. – Cóż, więc chodźmy. Wiesz, że Jace nie lubi czekać.

Zachichotał na moje słowa. Szliśmy dłoń w dłoń obok tych wszystkich pokojów dla pacjentów, z palcami tak mocno splecionymi, że zastanawiałam się, czy nie połamiemy sobie nawzajem rąk. Po przejściu przez niekończący się korytarz, weszliśmy do małego pokoju z kotarami, oddzielającymi od siebie pacjentów.

Jace był na łóżku najbliżej okna, leżąc z zamkniętymi oczami i złączonymi dłońmi ułożonymi na brzuchu. Wielki biały bandaż był zawinięty na jego szwach, dokładnie w miejscu, gdzie jego głowa uderzyła o stolik do kawy, kiedy zemdlał.

- Jace? – wyszeptałam, dźgając go w brzuch wolną ręką.- Śpisz?

Jedno niebieskie oko się otworzyło. – Ta blizna na moim czole będzie kurwa nie do ukrycia. Muszę zainwestować w jakieś Bandamy.

- Naprawdę, martwisz się o bliznę?

- Cóż. – zamyślił się. – Zgaduję, że powinienem być bardziej skupiony na tym, że trzymasz dłoń mojego chłopaka, co?

Z niedowierzającym śmiechem obeszłam łóżko dookoła, by go przytulić. Oczywiście Jace był osobą, która wkładała maskę odwagi w każdej pieprzonej sytuacji, za co byłam mu wdzięczna, bo byłam naprawdę przerażona.

Złożył pocałunek na czubku mojej głowy, kiedy pochyliłam się nad łóżkiem szpitalnym, by go objąć. – Proszę, nie wyrwij przypadkiem mojej kroplówki albo czegoś. Jest tu wiele potencjalnych gówien, które mogłabyś popsuć.

- Och, przymknij się. – pociągnęłam nosem, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. – Czujesz się dobrze?

Jego ramiona zacisnęły się wokół mojej talii, co sprawiło, że praktycznie spadłam na łóżko obok niego. – Mam nadzieję. Doktor powiedziała, że za chwilę wróci. Lou, możesz mi podać tą wodę?

Niechętnie go puściłam i oparłam wygodnie plecy o ścianę, chowając dłonie za siebie, by ukryć to jak się trzęsą. Mimo że byłam przerażona, nie było mowy o tym, żeby kolejny raz się załamać na oczach dwóch osób, które prawdopodobnie są bardziej przestraszone ode mnie.

Louis trzymał butelkę wody dla Jace kiedy weszła lekarka, niska kobieta z siwymi włosami spiętymi u góry w ciasnego koka i plikiem papierów przyciśniętych do piersi. Wydawała się być już zaznajomiona z Jace i Louisem, kiedy posłała moim najlepszym przyjaciołom powitalne gesty.

- Widzę, że ktoś jeszcze przyłączył się do zabawy. – uśmiechnęła się przyciskając palce, by sprawdzić puls Jace. – Kim jest ta młoda dama?

Jace uśmiechnął się do mnie, marszcząc uroczo nosek. – To Norah. Moja współlokatorka, najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, z którą pracuję. Norah.

- Miło cię poznać , Norah. Jestem dr Barton. Czy to już wszyscy? – zapytała poprawiając okulary na mostku jej nosa, kiedy Jace w odpowiedzi przytaknął. Wzięłam to za znak, by dołączyć do Louisa u boku Jace, splatając nasze dłonie, jakby to miało nas pomóc w przyjęciu wieści.

Pierwszą rzeczą, o której pomyślałam było to, że dłonie Jace dygotały, a drugą, że dałabym dosłownie wszystko, by w tej chwili obejmowały mnie silne ramiona Harry'ego; by mieć go przekonującego mnie, aby znów usiąść, bo wszystko będzie dobrze.

- Okej, więc… - zaczęła dr Barton. – wszystkie wyniki wyszły w normie. Oprócz EKG, to te badania, które sprawdzały twoje serce. Twoje serce biło za szybko- nazywamy to częstoskurczem. To dlatego straciłeś przytomność.

Jace zmarszczył na nią brwi. – To wszystko?

- Cóż, tak jakby. Jest coś, co spowodowało u ciebie częstoskurcz. W twoim sercu są dodatkowe, nieprawidłowe kanaliki elektryczne. Tak zwany pęczek Kenta.

Przerwała, przyjmując nasze zmieszane spojrzenia z wyrozumiałym uśmiechem. – U normalnych ludzi impulsy elektryczne uniemożliwiają występowanie dodatkowych uderzeń serce, kolejny skurcz serca nie następuje za szybko. Ale u ludzi takich jak Jace, sygnały idą w dół dodatkowymi kanalikami elektrycznymi, co wywołuje bardzo szybki puls.

- Okej, ale co to znaczy? – zapytał cicho Louis, tuląc się jeszcze mocniej do swojego chłopaka. – Będzie dobrze, prawda?

- Jace ma coś co nazywamy syndromem WPW (Wolff-Parkinson-White). W większości przypadków przyspieszony puls nie zagraża życiu, a częstotliwość jego występowania zależy od osoby. Może powodować zawroty głowy, bóle w klatce piersiowe lub, tak jak w jego przypadku, omdlenia.

Wypuściłam drżąco powietrze i docisnęłam się trochę bardziej do mojego przyjaciela. – Wiec, co mamy robić? Jest jakiś sposób leczenia, czy coś? Będzie po prostu mdlał?

- Jest kilka leków, które będzie zażywał Jace. Adenozyna, lek na arytmię i amiodaron będą kontrolować rytm serca. Jeśli to nie zadziała, możemy przeprowadzić operację, by to naprawić, ale na razie jest to nie potrzebne. Jace będzie zdrowy. Będzie musiał tylko zażywać parę leków.

- Wszystko będzie ze mną w porządku? – powtórzył, zacieśniając dłoń na mojej. – Oprócz tego wilczego czegoś? Jestem zdrowy?

- Syndrom Wolff-Parkinson-White. – zaśmiała się poprawiając okulary na nosie. – Ale tak, Jace, wszystko będzie w porządku. Wypiszemy cię jutro.

Otworzył szerzej oczy, a następnie chwycił mnie i Louisa do gwałtownego uścisku, desperacko przyciskając nas do swojej piersi z siłą na jaką się zdobył w jego stanie. – Jezu pieprzony Chryste. – wyszeptał. – Cała ta przerażająca szopka, a ja będę miał tylko okropna bliznę na czole.

Wszyscy zebraliśmy się wokół jego szpitalnego łóżka, siedząc na krzesłach lub ( tak jak w przypadku Liama i Louisa) zwinięci na maleńkim łóżku razem z nim. Ja siedziałam na małym siedzeniu z moją mamą z nogami przerzuconymi przez jej kolana i dłońmi złączonymi z jej, kiedy wszyscy wokół żartowali.

Wydawało się nie możliwym, że tylko godzinę temu wszyscy w pokoju z przerażenia byli na krawędzi załamania. I wiedziałam, kurwa wiedziałam, że powinnam być tak samo szczęśliwa jak inni, ale nadal nie było tu Harry’ego. Nienawidziłam siebie za to, że się przejmuję.

Mogłabym powiedzieć, że moja matka wiedziała, że coś jest nie tak; wciąż posyłała mi to okropne, współczujące spojrzenie, które sprawiało, że chciało mi się krzyczeć. Wiedziała lepiej i nic nie to powiedziała, co w sumie było dobre, bo gdyby ktokolwiek wspomniał jego imię, pod wpływem stresu zaczęłabym na niego krzyczeć.

Tak więc, naturalnie, byliśmy w połowie opowieści Louisa jak wyglądał Jace kiedy spadł, wtedy Jace zauważył, że coś jest nie tak. Mój najlepszy przyjaciel cicho zakaszlał, co zwróciło moją uwagę na niego z tym samym wyrazem współczucia co moja matka.

Przeklęłam pod nosem kierując się do trzech brunetów ułożonych na małym łóżku. – Potrzebujesz czegoś?

- Lampkę wina. – Jace wzruszył ramionami. – Może kolejkę tequili?

- A coś co by cię nie upiło, ani za co potencjalnie nie zostalibyśmy wyrzuceni ze szpitala?

- Nową przyjaciółkę, która przyniesie mi te rzeczy? – zaśmiał się głośno, kiedy jęknęłam. – Żartuję, kochanie. Zastanawiam się tylko gdzie jest Harry.

Obok niego zarówno Liam jak i Louis zesztywnieli na swoich miejscach. Zaschło mi w ustach, tak bardzo jak chciałam się wyżalić mojemu najlepszemu przyjacielowi, nie zamierzałam tego robić, dopóki nie dojdzie do pełni zdrowia ze swoim sercem. Nonszalancko wzruszyłam ramionami. – No wiesz. Pracuje, czy coś. Przyniosę ci wody.

- Dziękuję skarbie! – krzyknął za moją oddalającą się postacią. Kiwnęłam mu znad ramienia w czasie kiedy wyszłam na szpitalny korytarz, gdzie zmrużyłam oczy się ostre światło. Mogłam dodać to do listy czego nienawidzę w szpitalach, zaraz pod tym jakim sposobem jedynym działającym programem jest Sędzia Judy.

Po przyciśnięciu przycisku, by nalać wody przy wodopoju, gdzie otrzymałam tylko małą stróżkę napoju, ta lista nadal rosła. Kopnęłam tą głupią maszynę stopą (może musiałam się na czymś wyładować) i obróciłam się by zobaczyć Harry’ego Stylesa stojącego przy stanowisku pielęgniarek.

Moją pierwsza reakcją było ściśnięcie plastikowego kubka tak mocno, że złamał się w mojej dłoni, to definitywnie było wyładowanie złości. Miał na sobie cholerny garnitur od Gucci’ego, był spóźniony o sześć godzin i uśmiechał się do pielęgniarki, jakby to było nie ważne.

Gapiłam się na niego z otworzonymi w szoku ustami, dopóki nie podziękował kobiecie i odwrócił się. Jego uśmiech tylko urósł kiedy szedł w moim kierunku z ramionami zaciągniętymi do tyłu i rękoma wciśniętymi w kieszenie jego czarnych spodni.

Kiedy był tylko kilka stóp ode mnie, cała złość wydawała się uderzyć we mnie w tym jednym momencie, bo Harry Styles nie miał żadnego prawa zjawiać się tutaj spóźniony o sześć godzin i sprawiać, że czułam się odrobinę lepiej, że w ogóle przyszedł. – Co ty tu robisz? – zapytałam cicho cofając się, aż moje plecy uderzyły o ścianę.

Harry zatrzymał się w połowie jasnego szpitalnego korytarza. – Prosiłaś mnie żebym przyjechał. Z Jace wszystko w porządku?

- Ta, w porządku. Z Jace wszystko dobrze.

- Więc co się dzieje? Wyglądasz na smutną.

Czułam jak moja dolna warga drży, kiedy w niedowierzaniu wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. – A jak myślisz? Ja tylko. Potrzebowałam się. A ty nie przyszedłeś. Nie przyszedłeś kurwa.

- W biurze była sytuacja kryzysowa. – powiedział, powoli przekręcając pierścionki na jego palcach.

- Ta, no cóż. – wzruszyłam lekko ramionami. – Tu też była sytuacja kryzysowa. A ja naprawdę, naprawdę potrzebowałam ciebie obok. Więc. Nie chcę teraz z Tobą rozmawiać, bo skończyłam z tym gównem. Mam dość stresu na dziś. Możesz iść. Jestem pewna, że masz jakieś spotkanie, czy coś.

Harry cicho westchnął. Nie wyglądał na wkurzonego, albo przestraszonego. Wyglądał na trochę zmęczonego, jakby czuł się tak wykończony jak ja. – Ale z Jace wszystko dobrze?

- Przyjmuje jakieś leki. I ma szesnaście szwów w miejscu, gdzie uderzył głową.

- Więc dlaczego jesteś smutna?

Przygryzłam moją dolną wargę, by przestała drżeć i próbowałam powstrzymać łzy cisnące się do moich oczu. – Jestem smutna, bo gdyby z Jace nie było okej, nie byłoby ciebie tu dla mnie. Nie było ciebie tu, kiedy potrzebowałam twojego pieprzonego wsparcia.

- Norah. – powiedział cicho. – Co chcesz, żebym zrobił?

- Nic. Nie wiem. Sprawiasz, że jestem taka szczęśliwa i kocham cię, ale nie wiem czego potrzebuję.

Harry zacisnął szczękę. – Co masz na myśli?

- Nie wiem co mam z nami zrobić. – wymamrotałam, przeklinając mój głos za to, że drżał przy każdym słowie. – Naprawdę, nie wiem co robić.

- Co robić. Nie ma nic do zrobienia, Norah. Jesteśmy razem. Jesteśmy w związku. Ty i ja. My.

- Związek polega na byciu dla kogoś, Harry. A ty po prostu- nie byłeś. Zawsze zastanawiałam się dlaczego byłeś taki przeciwny tym związkowym gównom, wiesz? A teraz myślę, że już wiem. To ma sens. Nie możesz być dla mnie.

- Norah, musiałem pracować nad-

Odwróciłam się do niego tak szybko, że słowa ugrzęzły w jego gardle. – W tym jest problem, Harry! To zawsze jest pierdolonym problemem!

To było cios i przez sekundę kiedy staliśmy oboje, pogrążeni w głębokiej ciszy; ja z palcem oskarżycielsko wytkniętym na miejsce gdzie zawiązany był jego krawat i Harry z wydętymi wargami i wściekłymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówię.

Pozwoliłam sobie opuścić mój drżący palec. – Czy ty wiesz jak samolubnie się czuję przez to, że w ogóle się przejmuję? Że w ogóle byłeś w mojej pieprzonej głowie, kiedy Jace kończył swoje badania? Nie powinnam, bo ty powinieneś tutaj być. Powinieneś być.

Desperacko przebiegł dłońmi przez swoje włosy, ciągnąc za ich końce w irytacji. – Mogę spróbować. Mogę pracować mniej i sprawić żeby to wypaliło, przysięgam. Zamierzam spróbować.

Te słowa były znajome, cofnęłam się przez dzień, kiedy wysłał mi sto kwiatów i ten, kiedy uderzyłam w szafkę przy zlewie, aż do dnia kiedy w końcu się zgodził z tym, że jesteśmy w związku. – Zawsze mówisz, że spróbujesz.

- I będę, kochanie. – zrobił krok do przodu, delikatnie obejmując moją talię dłonią pełną pierścionków. Ucałował moje oba policzki i kącik moich ust, jakby delikatne pocałunki miały rozwiać mój gniew. – Mogę spróbować. Skończę tylko tą umowę z Malikiem i wszystko będzie normalne.

- Nie. – wyszeptałam znów drżącym głosem. – Nie będzie.

- Norah, będzie. Chodź ze mną do domu, dobrze? Zrobię kolację i możemy porozmawiać. Albo możemy wyjść na obiad. Cokolwiek zechcesz. Zrobię cokolwiek chcesz.

Uwolniłam się z jego uścisku, próbując zignorować fakt, jak spuścił głowę, sięgał rękami w moim kierunku, dopóki nie opuścił ich z powrotem. – Chcę żebyś już poszedł, Harry.

- Co?

- Nie mogę tak dalej. – powiedziałam, a mój głos załamał się na końcu. Mogłam usłyszeć jak fasada wokół nas opada, tuż przy szpitalnym pokoju mojego przyjaciela. Nie mogę tego robić. Nas.

- Nie, Norah. – wymamrotał, przyciskając końce jego dłoni do oczu. – Nie.

- Myślałam… Nie wiem. Myślałam, że naprawdę możesz to zrobić. Że możesz być dla kogoś, wiesz? Że zobaczysz, że dopuszczenie kogoś do siebie i opiekowanie się nim może być dobre. Myślę, że miałam nadzieję, że mogłabym zrobić to dla ciebie. Że mogłabym ci pomóc.

Ostre szpitalne światło sprawiło, że cienie pod jego oczami stały się jeszcze ciemniejsze, ostre oznaki stresu na jego skórze stały się jeszcze bardziej widoczne, a to jak jego oczy były szeroko otwarte w zakłopotaniu, raniło mnie jeszcze bardziej. – Ale robisz to. Pomagasz mi. Kurwa, Norah, potrzebuję cię.

- Proszę. Po prostu idź już. Jestem zmęczona, Harry.

- Norah, mogę być dla ciebie. Przysięgam na Boga, że potrafię. – Wyglądał teraz na prawie szalonego, krocząc tam i z powrotem na środku korytarza. Ale jakimś sposobem był nadal spokojny i opanowany; nadal miał kontrolę nad sytuacją. – Spieprzyłem, wiem i powinienem tu być. Potrzebowałaś mnie. Proszę, Norah. Potrzebuję ciebie, a ty mnie.

Moje paznokcie wbiły się w skórę mojego przedramienia. – Jesteśmy inni.

- Nie. – nalegał, tym razem niższym i bardziej napiętym głosem. – Potrzebujesz mnie. Proszę, kochanie, po prostu wróćmy i porozmawiajmy o tym. Potrzebujemy siebie nawzajem.

- Może. Nie wiem. – I łzy w końcu wezbrały, cicho spływając po moich bladych policzkach. Pociągnęłam nosem, wycierając je wierzchem mojej dłoni. – Proszę. – błagałam, delikatniej tym razem, jakby zbyt głośny ton miał zepchnąć nas z krawędzi. – Proszę, odejdź.

Pociągnął za cebulki swoich włosów. – Kurwa, czy mogłabyś po prostu posłuchać? Nienawidzę tego, że nigdy kurwa nie słuchasz!

- Możesz mi tylko powiedzieć czego do chuja się tak boisz?! Dlaczego nie możesz nawet wydawać się pojmować myśl o pozwoleniu komuś się zbliżyć do ciebie zbyt blisko? Dlaczego nie możesz opuścić dnia w pracy? – mój głos załamał się z ostatnim słowem i cofnęłam się o kolejny krok. – Dlaczego nie możesz mi powiedzieć jednej rzeczy, którą we mnie kochasz?

- Norah-

- Jestem tutaj. Jestem kurwa zawsze, starając pomóc ci się otworzyć albo wziąć dzień wolny, albo żebyś nie wyglądał, jakbyś chciał niszczyć wszystko w twoim polu widzenia. A ciebie nie ma. Nie możesz być, a ja nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu w twoim mającym świra na punkcie kontroli umyśle, nie możesz być tu dla mnie.

Harry się nie poruszył. Wciąż stał tam; spokojny, zimny i opanowany, idealny okaz mężczyzny u władzy. Otworzył raz swoje usta, potem drugi raz, a następnie wyciągnął ręce z kieszeni i wziął ostrożny krok w tył. – Chcę być tą osobą dla ciebie. – powiedział cicho. – Chcę spróbować i być tą osobą.

Spuściłam głowę, bowiem jedno spojrzenie w górę i mogłabym stracić tą pierdolona kontrolę, którą miałam nad moim ciałem. – Nie mogę mieć nadal ciebie tylko próbującego. Potrzebuję, żebyś był tą osobą. Potrzebuję ciebie, zdolnego do oddzielenia pracy od życia prywatnego. Potrzebuję ciebie, otwartego na mnie. Potrzebuję, żebyś powiedział mi dlaczego nie możesz tego zrobić.

Nastała przerwa i wyraźne zaczerpnięcie powietrza na jej końcu. – Nie wiem, czy potrafię.

- Ta. – pociągnęłam nosem i nagle moje nogi zaczęły drżeć tak bardzo, że musiałam usiąść. Ześlizgnęłam się po ścianie, aż usiadłam z kolanami przyciśniętymi do piersi na zimnych, białych kafelkach. – A ja nie wiem, czy mogę nadal to wytrzymać.

- Norah. – powiedział cicho. – Proszę.

- Jestem tutaj. Zawszę będę tutaj z tobą. Ale potrzebuję, żebyś ty też tutaj był. Potrzebuję wszystkiego od ciebie, a ty mi tego nie dasz. Jestem twoja, powtarzałam to długo, ale nie sądzę, żebyś ty był mój. Nie sądzę, żebyś był prawdziwie mój.

- Mogę spróbow-

- Nie. – rzuciłam unosząc głowę, by spojrzeć na niego przez czerwone, przymknięte oczy. – Nie. Możesz albo patrzeć teraz na mnie, stracić każdą cząstkę kontroli jaką posiadasz, otworzyć się dla mnie i być tutaj dla mnie właśnie teraz, albo możesz odejść.

- Nienawidzę. – powiedział cicho zamykając oczy i zaciskając szczękę. – Dosłownie nienawidzę tego, że nie mogę być tym, kogo potrzebujesz.

Nastała pauza, po której Harry zniknął, a ja siedziałam na zimnym, białym szpitalnym korytarzu i płakałam.

piątek, 28 sierpnia 2015

Rozdział 47

- Kot nie potrzebuje czteropiętrowej wieży do wspinania się. – wytknął mi zirytowany Liam, stojąc z założonymi rękoma. – Z pewnością wystarczy jej jedno łóżko.

- Właśnie że potrzebuje. Tak jak potrzebuje tego uroczego różowego tutu* i kokardek. I potrzebuje najlepszej jakości jedzenia. Tak w ogóle to nie pamiętam, żebym pytała cię o opinię.

- Nie chciałem nawet z Tobą jechać.

Wytknęłam mu język. – Cóż, gdybyś nie miał auta, nie byłbyś zmuszony do bycia moim osobistym szoferem. Teraz się zamknij i weź to pudełko. Wygląda na ciężkie.

Ostatecznie wywrócił oczami (po raz setny odkąd weszliśmy do sklepu zoologicznego) i schylił się by zabrać starannie wykonaną wierzę dla kotów z dolnej półki. Prawdopodobnie miał racje z tym, że 2 Chainz nie potrzebuje dwunastu paczek kocich zabawek, kocich perfum i kociej pasty do zębów, ale nie było tu Jace, żeby przemówił mi do rozsądku, więc koniec końców trafiły do wózka.

Po zabraniu ostatniej paczki naturalnych smakołyków dla kota (widocznie wdałam się w matkę), zadecydowałam, że mamy wystarczająco rzeczy, by godnie przyjąć naszego nowego kociaka w mieszkaniu. – W końcu. – wymamrotał Liam zza mnie. – Zajęło nam to wystarczająco długo.

Posłałam mu spojrzenie, w czasie kiedy wyciągałam rzeczy na ladę. – Nie zajęłoby to nam tyle czasu, gdybyś nie zrzędził na każdą rzecz jaką wybrałam. Co było bezcelowe, naprawdę.

- Nie, nie zajęłoby nam to tyle czasu, gdybyś nie zmarnowała go tyle na zastanawianiu się czy wybrać różową czy fioletową kokardkę.

- Po prostu nie rozumiesz mody.

- Po prostu jesteś psychiczna.

- Cóż. – wymamrotałam podając moją kartę kredytową. – Wolę być psychiczna i znać się na modzie, nić być normalna i zostać przyłapana w tych ohydnych butach, które masz na sobie. – Liam wydął wargi, a mój uśmiech urósł. – Gotowy?

Mieliśmy wielką stertę plastikowych toreb do ściągnięcia z lady i wyniesienia na zewnątrz, gdzie czekał na nas mały samochód Liama. Ze spadająca z dnia na dzień temperaturą, zrezygnowałam ze spaceru dla bardziej komfortowej jazdy autem.

Liam przyciszył muzykę, kiedy wyjeżdżaliśmy z miejsca parkingowego. – Więc, co tam u Harry'ego? Wyszedł wczoraj w małym pośpiechu. Między wami w porządku?

- Och, wszystko u niego okej. – wymamrotałam. – Między nami bardzo dobrze. Jest po prostu zajęty. Jest pracowitą pszczółką. Zajęty Harry. Ciężko pracujący Harry.

- Nie rozmawiałaś z nim, prawda?

Oparłam czoło o szybę z westchnieniem. – Jest po prostu zajęty. Coś się stało w biurze. Chcę do niego napisać, ale nie chcę mu zawracać głowy, rozumiesz?

- Nie jestem zbyt dobry, no wiesz, w doradzaniu. Powinnaś może porozmawiać z Jace. Albo twoją mamą.

- Jace jest już chory, nie będę go dodatkowo dręczyć. A moja matka prawdopodobnie powiedziałaby mi, że mam zasadzić dla niego warzywa albo coś takiego. I nawet nie myśl wspominać o Louisie, bo Bóg wie, że nie zamierzam odstawiać przed Harrym improwizacji.

- Mogłabyś, no wiesz, napisać do niego?

Otworzyłam usta, by zaprotestować, ale zorientowałam się, że mogłabym napisać do mojego chłopaka. Ale zamiast przytaknąć Liamowi, wolałam obrazić jego inteligencję i ukryć przed nim mój telefon, kiedy pisałam szybką wiadomość.

Do: Harry Styles, 13:21

Wszystko okej? x

Wjechaliśmy na miejsce parkingowe przed moim mieszkaniem, a nadal nie było żadnej odpowiedzi, więc wsunęłam znów telefon do kieszeni i chwyciłam za kilka toreb pełnych rzeczy dla kota. Pożegnałam się z Liamem, zawiesiłam torby na ramieniu i rozpoczęłam wspinaczkę do mojego mieszkania, gdzie zapewne czekał na mnie tłum.

Po umieszczeniu rzeczy w małym korytarzu między pokojem moim i Jace (który wybraliśmy jako miejsce dla 2 Chainz, dzieląc się w ten sposób jej słodkością), opadłam na kanapę obok mojej matki, która dziergała coś co wyglądało na parę skarpet.

- Gdzie tata? – ziewnęłam kładąc głowę na jej ramieniu.

- Poszedł po leki dla Jace. – uśmiechnęła się do mojego lekko bladego współlokatora, który był zwinięty na końcu kanapy trzymając między palcami kubek. – Nie czuje się za dobrze, prawda?

Jace wzruszył ramionami. – Jestem tylko lekko oszołomiony. Mam zawroty głowy.

- Zjadłeś dość?

- Taaa. – jęknął. – Louis tego dopilnował, zanim wyszedł po leki.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Więcej herbaty? Kawy?

- Nie. Chyba tylko trochę snu.

Skinęłam głową i zaczęłam przeskakiwać po programach, by znaleźć film dla naszej trójki. 2 Chainz przechadzała się, ostatecznie kładąc się na moich kolanach, a moja matka posunęła się, by dać mi więcej miejsca i już zaczynałam już przysypiać razem z Jace, kiedy mój telefon zawibrował.

Od: Harry Styles, 14:47

Właśnie wyszedłem ze spotkania. Wszystko w porządku. xx

Do : Harry Styles, 14:49

Okej. Nie stresuj się za bardzo :(

Od: Harry Styles, 14:50

Za późno. Jeden z naszych inwestorów się wycofał i przypuszczam, że Malik będzie drugi. Mam kolejne spotkanie o 17. Spotkajmy się u mnie dziś wieczorem. Przyjadę po ciebie koło 20. x

Do: Harry Styles, 14:50

Rodzina nadal jest u mnie. Wychodzimy dziś z nimi na kolację. Jesteś zaproszony.

Od: Harry Styles, 14:51

Nie mam czasu. Nie pisz do mnie, Norah. Muszę pracować. xxx

Do: Harry Styles, 14:52

Bądź miły. Mam nadzieję, że wszystko się naprawi, zadzwoń do mnie później. x

Od: Harry Styles, 14:52

Zadzwonię. Tęsknię za Tobą.

Do: Harry Styles, 14:53

Ja za Tobą też. Przeprowadź swój interes.

Od: Harry Styles, 14:53

Przestań do mnie pisać. xx

Delikatnie wzdychając, położyłam mój telefon na stolik do kawy i przykryłam głowę kocem, by zablokować dopływ światła. Posiadanie chłopaka, który jest multimiliarderem z firmą było dla mnie dosyć ciężkie, więc nie mogłam sobie nawet wyobrazić jak on się czuł.

I sprawa z Harrym, który mówi, że za mną tęskni, a potem to całe „przestań do mnie pisać" też była całkiem frustrująca. Nie mogłam się zdecydować czy potrzebuję więcej kofeiny, aby przetrawić tą całą sytuację, czy więcej alkoholu by się w nim zatopić.

To wystarczyło, by ból z tyłu mojej głowy zaczął się wzmagać. Wiedząc, że drzemka była niemożliwa, kiedy moje myśli zaprzątają zmartwienia o Harrym, zrzuciłam koc z mojej głowy z głośnym westchnieniem. Moja matka spojrzała na mnie rozbawiona, po czym wróciła do swojego szydełkowania.

Jace, wyglądał na wykończonego, siedząc po drugiej stronie, bezmyślnie głaszcząc po brzuchu naszego kociaka i oglądając w telewizji powtórkę Zabójczych Umysłów. – Chcesz się pobawić z nią jedną z zabawek? Mam taki mały kijek z piórkami, którego moglibyśmy użyć.

- Za bardzo kręci mi się w głowie. – powiedział cicho zamykając oczy. – Czuję się jakbym przebiegł maraton.

- Louis powinien być niedługo z powrotem z lekarstwami. I poproszę mojego tatę, żeby zrobił zupę, którą robił zawsze kiedy byłam chora. Działa cuda.

Moja mama mruknęła w potwierdzeniu. – Trzeba byłoby chyba pójść po składniki do niej.

- Jeśli to sprawi, że mój Jacie poczuje się lepiej to jest to tego warte. – dogryzłam mu, schodząc z kanapy i szurając po dywanie w kierunku mojego chorego najlepszego przyjaciela, gdzie przysiadłam na ziemi obok kanapy. – Nigdy nie widziałam cię tak cichego. Może powinieneś częściej chorować?

- Kto wtedy robiłby tą całą robotę dla Victorii?

Uśmiechnęłam się do niego, pieszcząc 2 Chainz, która cicho mruczała na jego kolanach. – Alice, albo Sophia. Jestem pewna, że mogłabym zapłacić którejś z nich, żeby zrobiła jakieś gówna.

Zanim mógł ogłosić swój sprzeciw, który widziałam przez jego zmrużone oczy i rozchylone usta, drzwi się otworzyły, a Louis podkreślił swoją obecność głośnym „ Kochanie, wróciłem! Jestem tu by uratować dzień!", a następnie wpadł do salonu, niosąc coś, co wyglądało na 10 różnych typów lekarstw.

- Nawet tu nie mieszkasz. – przypomniałam mu, przesuwając się po podłodze, by zrobić miejsce przy łożu śmierci Jace.

Mruknął, dociskając wierzch dłoni do czoła swojego chłopaka, by sprawdzić jego temperaturę. – Równie dobrze mógłbym tu mieszkać. Zakupy ostatnie dwa razy robiłem ja, nie możesz narzekać. Nie masz gorączki, Jace. Ale mam tu jakieś 12 różnych rodzajów leków. Jeden z nich musi zadziałać.

- Mam nadzieję. – westchnął Jace z trudem podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego krótki oddech brzmiał jakby biegł po schodach do naszego mieszkania, albo wbiegł do naszego biura z ostateczną kopią naszego artykułu minutę przed końcem zbierania materiałów. – Mogę prosić jeszcze o herbatę?

- Tak, pewnie. Jaką? Myślę, że mamy English breakfast, zieloną i earl Grey.

Jace zamyślił się. – Zieloną I może jeszcze bajgla. Lubię bajgle.

- Czekaj. – mój ojciec zawołał kiedy Louis podnosił się. – Julia powiedziała, że powinienem zrobić moją słynną zupę. Chcesz zupy?

- Nie, nie. – westchnął Jace. – Nie przeszkadzaj sobie. Jest w porządku. To prawdopodobnie bardzo ciężki kac. Ale dziękuję, że pomyślałeś.

- Nonsens, jesteś bledszy od kartki papieru. Zrobię ją. A ty się zrelaksuj i pracuj nad tym, żeby poczuć się lepiej do czasu naszej kolacji!

Zdawało się że wszyscy w pokoju robili coś dla Jace. Mój ojciec i Louis gotowali mu jedzenie, moja matka dziergała parę skarpet, która miała być dla niego, a ja próbowałam przebrnąć przez górę leków, które przynieśli do domu z apteki.

Ewentualnie siedziałam podając mu Advil* w nadziei, że coś to da. Było dziwnie widzieć Jace, zazwyczaj najbardziej kolorową duszę towarzystwa, leżącego na kanapie. Mogłam powiedzieć że wszystkim innym w mieszkaniu też się to nie podobało.

Po podaniu mu tabletek, skierowałam się do kuchni do mojego ojca i Louisa. Z moim najlepszym przyjacielem - chorym, chłopakiem uwięzionym w pracy i rodzicami pochłoniętymi ich własnymi sprawami, czułam się ekstremalnie znudzona.

- Louis, –powiedziałam, opierając plecy o ladę obok niego z dramatycznym westchnieniem. – nudzę się.

- Pobaw się z 2 Chainz.

- Jace ją ukradł.

Przewrócił żartobliwie oczami. – Jak mi przykro. Może powinnaś, no nie wiem, być prawdziwym dorosłym i zrobić coś dorosłego. Na przykład zagrać w brydża. Och, albo zacząć planować swoją emeryturę. Albo w końcu odczepić się od ubezpieczenia zdrowotnego twoich rodziców!

Wytknęłam za nim język, kiedy wychodził z kuchni z kubkiem herbaty w dłoni i uśmieszkiem na twarzy. Wtedy obróciłam się do mojego ojca, który robił coś z nierozpoznanymi przeze mnie warzywami. I najwidoczniej osiągnęłam apogeum swej nudy, bo ustawiłam się obok niego i zaczęłam pomagać mu z siekaniem.

Mój ojciec wybuchł głębokim, dudniącym śmiechem, który przypomniał mi dzieciństwo. – Nie spal niczego.

- Tu nawet nie ma ognia. – fuknęłam przecinając marchewkę. – To fizycznie nie możliwe.

- Nie byłbym tego-

Rozległ się głośny trzask z salonu, a zanim usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego szkła i głośne miauknięcie. Mogłam usłyszeć jak druty mojej mamy spadają na ziemię, a ja już biegłam w kierunku nadlatujących dźwięków, kiedy usłyszałam płacz Louisa, który zatrzymał mnie. – Jace! – błagał donośnym głosem. – Jace, obudź się!

*** Harry POV ***

Nienawidzę kawy.

Nienawidziłem jej odkąd pierwszy raz jej spróbowałem, miałem wtedy koło 15 lat i wyszedłem na obiad z Gemmą i mamą. One poprosiły o kawę i deser. Więc, naturalnie, poszedłem w ich ślady i zamówiłem gigantyczny kubek kawy. Zadławiłem się nim i wyplułem na stół. Więc od zawsze jej nie cierpiałem.

Ostatni raz kiedy dotknąłem kubka kawy, był wtedy, kiedy wysłałem po nią Jace podczas drugiego wywiadu z Norah, tylko po to, by pozbyć się go z pokoju. A teraz, siedzę na spotkaniu przy stole z wielką porcją kawy, która boleśnie przypomina mi o Norah.

Ona była wyjątkiem dla którego kiedykolwiek mógłbym polubić cokolwiek o smaku kawy.

Po mojej prawej stronie w ciemnym garniturze i odorze whiskey siedział Mac Carter. Obok niego była jego blond żona, zachowująca się jak słodka idiotka, która wyglądała jakby miała go zadźgać, albo przelecieć mnie w każdej chwili. Claire wyglądała tak przez cały czas, więc nie byłem pewien, czy było to spowodowane przez tę okoliczność czy nie.

A po przeciwnej stronie siedziało dwóch innych członków zarządu, popijając każdy swoją kawę i wyglądając na tak samo zestresowanych jak ja. Z przypływem irytacji spowodowanym tą całą sytuacja rzuciłem papierami na stół. – To bzdury. Dlaczego miałby się wycofać z inwestycji?

- Nie możemy tego zrozumieć. –powiedział niewyraźnie Mac. – Jakby zrobił to dla jaj.

Claire posłała mu zdegustowane spojrzenie . – Wartość akcji spadła o połowę punktu procentowego, niewiele, a on nagle chciał się wycofać. Może znalazł coś lepszego.

- Nie ma lepszego przedsiębiorstwa niż moje. – spojrzałem spode łba.

Jeden ze starszych członków mojej ochrony, Paul, przytaknął. – Jedynym wyjaśnieniem jest to, że spadek akcji trochę go przestraszył,a następnie ktoś zaoferował mu gównianą tonę pieniędzy, by odszedł z naszej spółki. Nikt by nie odszedł z chyba, że dla pewnych, szybkich pieniędzy.

- Przestań gadać. – westchnąłem, opierając plecy o krzesło z nogami skrzyżowanymi w kostkach. – To nie jest ważne. Teraz ważne jest to by przekonać Malika, że jesteśmy tego warci. Ten jeden inwestor nie oznacza dla nas porażki. To moja firma jest tą, której potrzebuje do powiększenia działalności o Stany.

- Wie już o tym?

Claire wydała ciche westchnienie, przerzucając swe blond włosy przez ramię. – Nie do kurwy nędzy. Będzie wiedział kiedy ja o tym zadecyduję, a nastąpi to dopiero, kiedy nasze akcje się podniosą.

- Jeśli zgromadzimy kapitał na – przerwałem w połowie zdania, zamykając usta kiedy mój służbowy telefon się zaświecił. Zbierałem się w sobie, by nie chwycić go i nie roztrzaskać go na malutkie kawałeczki. Zamiast tego uderzyłem w przycisk odbierania trochę za mocno. – Styles!

Jennifer wydała lekki pisk. – Uhm, panie Styles-

- Dałem ci jasne instrukcje, żeby nie przerywać mi podczas tego spotkania. Jak do chuja trudno jest trzymać się tych prostych zaleceń?

- Norah jest na linii.

Chrząknąłem niezręcznie, ponieważ trzymała się instrukcji, patrząc na to, że inną zasadą było, aby każde połączenie od Norah przekierowała do mnie. – Dobrze. Przełącz ją. Żadnych innych przerw w spotkaniu.

- Tak jest.

Linia została przełączona z cichym piknięciem, po czym usłyszałem ciche pociąganie nosem i niespokojne wydechy. Natychmiast wystrzeliłem w górę z mojego skórzanego krzesła. – Norah? – zapytałem cicho. – Norah, co się dzieje?

Kolejny szloch zadźwięczał na linii. – Potrzebuję cię. Ja tylko- Jace. Coś się dzieje z Jace, on krwawi i jest nieprzytomny, jestem przerażona. Naprawdę cię potrzebuję.

- Kochanie, uspokój się. Uspokój. – uspokajałem ją stojąc. Rzuciłem dokumentami na stół i wyszedłem bez sekundy zastanowienia. – Gdzie teraz jesteś? Kto jest z tobą?

- W szpitalu. Jesteśmy w szpitalu. Wszyscy są tutaj, ale musisz tu być. Był taki blady i była tam krew, a on nienawidzi krwi, ale nawet nic nie powiedział, a ja- jestem taka przerażona, Harry. P-proszę przyjedź.

Nacisnąłem przycisk na windzie. – Który szpital?

- B-Bellevue.

- Okej. Oddychaj, Norah. Zaraz tam będę.

Połączenie zostało przerwane z ostatnim jeszcze pociągnięciem nosa. Gorączkowo uderzyłem w przycisk windy po raz kolejny, bo od kiedy na Boga moje windy są takie wolne. Chciałem uderzyć kolejny raz kiedy mała dłoń owinęła się wokół mojego nadgarstka wbijając pomalowane paznokcie do mojej dłoni.

- Harry. – Claire kipiała ze złości. – Gdzie idziesz?

Wyrwałem rękę z jej uścisku, rozszerzając nozdrza i mrużąc oczy. – Coś się stało Jace. Muszę iść.

- Nie, masz spotkanie, które będzie decydować o przyszłości twojej firmy. Nie możesz iść.

- Claire. – syknąłem, zniżając mój głos do szeptu, zbliżając się do niej. Stała się ze mną oko w oko, zimne, niebieskie oczy spotkały się z moimi grożącymi, zielonymi. – Powiedz Macowi i Paulowi i innym pierdolonym gościom, że mam inne gówno do załatwienia. Poczekają. Muszą poczekać.

Zamiast wycofywać się, zbliżyła się jeszcze bardziej wytykając na mnie palec. – Czy naprawdę zamierzasz zniszczyć wszystko nad czym pracowałeś dla jakiejś pierdolonej dziewczyny? Byłam tutaj przez cały czas, Harry, widziałam co stworzyłeś. I wiem, że nie powinieneś wychodzić stąd teraz.

Winda za mną otworzyła się z dźwiękiem dzwonka. – To nie jest jakaś pierdolona dziewczyna. To Norah. A zarząd na mnie zaczeka. Kurwa, jestem na jego czele. Mają poczekać.

- Nie bądź naiwny. Oboje wiemy, że cokolwiek z nią robisz, nie wyjdzie. Więc musisz wrócić na spotkanie.

- Ostatnim razem jak sprawdzałem, to ja byłem szefem. – warknąłem.

Uniosła jedną brew, a pełne, czerwone usta uformowały się w uśmieszek. – Więc niech się pan zachowuje jak on, panie Styles.

- Jak śmiesz-

- Harry! – Claire zarzuciła rękoma we frustracji odtrącając mój wskazujący na nią palec . – Kierujesz swoją firmą. To wszystko nad czym kiedykolwiek pracowałeś. I nie będę patrzeć jak niszczysz to wszystko dla jakiejś dziewczyny, którą dobrze jest pieprzyć. Nieważne co, to się nie uda. Wróć na spotkanie.

Przerwała na moment, kiedy zamknęły się za mną drzwi windy. – Wiem czego chcesz. Chcesz Anglii, władzy i pieniędzy. A wychodząc teraz – dla Norah – nie będziesz miał żadnej z tych rzeczy. Nie chcesz odwdzięczyć się twojej mamie? Gemmie?

- Nie waż się. – zachrypiałem. – Nie próbuj rzucać mi tymi słowami w twarz. Opiekuję się nimi i dobrze o tym kurwa wiesz.

- A jeśli chcesz to nadal robić, wróć na spotkanie. Paul prawdopodobnie wychodzi z siebie. I nie mamy wiele czasu zanim Malik się wycofa z inwestycji.

Spojrzałem na windę, a następnie powrotem na Claire, która badała mnie tym pierdolonym, wszystkowiedzącym wzrokiem, który zawsze przybierała. Po raz ostatni wypuściłem powietrze i przepchnąłem się obok niej i podążając w kierunku mojego biura, poprawiłem krawat.

***

Tutu - spódniczka baletowa.

Advil - lek przeciwbólowy, przeciwgorączkowy i przeciwzapalny.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 46

Podsumowując krótko dzień święta dziękczynienia- był kompletnie gówno warty, od początku do końca, jednak mimo wszystko było to jeden z najlepszych dni w moim życiu. Obudziłam się, ponieważ Louis władował się do mojego pokoju krzycząc coś na temat kiciusia. Na początku, myślałam, że śnię, ale nagle poczułam na swojej twarzy małe łapki i wilgotne muśnięcia tuż nad brwią; Louis rzecz jasna nie przestawał piszczeć, stojąc przy krańcu mojego łóżka.

Ospale otwierając jedno oko, zostałam przywitana widokiem małej, szarej kulki futra, gapiącej się na mnie.

- Jasna cholera. - mruknęłam, przecierając oczy. - Czy to jest to, co myślę?

- Jeśli myślisz, że to najbardziej urokliwa istota, jaką kiedykolwiek widziałaś, to tak. To właśnie ona.

- Louis.

Uśmiechnął się szeroko. - Ten mały koleżka siedział skulony pod schodami, a kiedy Jace upuścił klucze, ja, jako niesamowity chłopak, wczołgałem się po nie i wyszedłem z tym kociakiem.

- I naturalnie, przyniosłeś go do mojego domu, zamiast do własnego.

- Jace go chciał. - westchnął Louis. Niespodziewanie jego podbródek spoczął na krawędzi mojego łóżka, tuż obok nowego lokatora. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i wydął wargi (nie wyglądał nawet w połowie tak uroczo, jak ta futrzasta kuleczka, która była rozmiarów połowy jego głowy). - Możemy go zatrzymać?

Po raz kolejny wydął wargi, a kotek ziewnął cicho, z czym moja stanowczość nie zdołała już sobie poradzić. - Tylko jeśli to ja wybiorę dla niego imię.

Na ten kompromis chłopak natychmiast zaprotestował. Louis i ja kłóciliśmy się, dopóki Jace nie wszedł do pokoju wraz z wielkim nożem, którym zamierzał potraktować nas, zamiast indyka. Niechętnie podążyliśmy za nim do kuchni i zajęliśmy miejsca przy stole.

Spoglądał na nas zza kuchennej lady. - Oboje jesteście niepoważni. Na tyle niepoważni, że cofam wam możliwość wybrania imienia dla naszego pupila. Zamiast tego, ja go nazwę. Wybrałem imię Alfred.

- Absolutnie nie. - syknęłam.

Louis zrobił zdegustowaną minę. - To chyba najgorsze imię dla kota na jakie ktokolwiek kiedykolwiek mógł wpaść.

Skończyliśmy kłócąc się przez kolejne 30 minut. Louis nalegał, aby nazwać go Optimus Prime („Szczerze, kto nie chciałby nazwać kota imieniem transformersa? Wymień choć jedną osobę."), natomiast ja postawiłam na Pharella („Spójrz na tego pieprzonego kociaka. To Pharell. 100%".). Z drugiej strony, Jace upodobał sobie imię Caesar („On wygląda tak majestatycznie i poważnie.").

Ostatecznie ustaliliśmy, że nazwiemy do 2 Chainz. Sami tak naprawdę nie mogliśmy sobie przypomnieć jak to możliwe, żeby niewinnego szarego kiciusia nazwać po raperze, który wielokrotnie zostawał aresztowany za nielegalne posiadanie broni. Ale 2 Chainz zamiauczał, gdy tak na niego zawołaliśmy i tak już zostało.

***

Następna katastrofa wydarzyła się koło południa. Siedziałam na sofie, ponieważ chłopcy nie chcieli mnie widzieć w pobliżu kuchni, zważywszy na moje kulinarne umiejętności (a raczej ich brak), gdy moich uszu dobiegł mrożący krew w żyłach krzyk.

Podniosłam się z miejsca i pędem ruszyłam korytarzem, odnajdując siedzącego na kuchennej podłodze Jace z 2 Chainz na kolanach, przyglądającego się z przerażeniem indykowi. I mówiąc indyk, mam na myśli do niczego nie podobny płat mięsa na srebrnej blasze, umiejscowiony na kuchence.

- Jace. - powiedziałam cicho. - Coś ty zrobił?

Pisnął cicho, a jego dolna warga zadrżała w wyrazie rozpaczy. - Ja nie... Nie wiem. W jednej chwili bawiłem się z 2 Chainz, a już po chwili, co już zdołałaś zauważyć, spostrzegłem, że nasz indyk jakimś sposobem zapadł się w sobie w piekarniku. Właśnie tak. On jest martwy, Norah. Zabiłem naszego indyka.

- On był martwy kiedy go kupowałeś.

- Wiesz co mam na myśli. Może mógłbym spróbować przerobić go na zupę? Albo, może coś na kształt małych kawałków indyka, które moglibyśmy położyć na kanapki? Moglibyśmy mieć kanapki z indyka i bagietek. To mogłoby przejść.

Pochyliłam głowę na bok. - Myślę, że powinieneś po prostu odpuścić, Jace. Czuję, że on może być radioaktywny.

- Więc co w takim razie będziemy jedli?! Za pięć godzin zjawi się tu jakaś setka osób, a my nie mamy indyka?!

- A nie przypadkiem nieco ponad 10?- chłopak posłał mi mordercze spojrzenie, więc szybko się wycofałam. - Okej, okej. Po prostu gotuj dalej, a ja skoczę do sklepu i postaram się zdobyć indyka. A jeśli nie będą mieli indyka, to kupię jakiegoś innego ptaka.

- Innego ptaka? Mówisz poważnie?

Zmarszczyłam brwi. - Wszystkie ptaki są obrzydliwymi i złowieszczymi kreaturami i nie lubię żadnego z nich. Dosłownie, mogłabym zjeść jakiegokolwiek i nie zrobiłoby to mi większej różnicy. Tak naprawdę, to wszystkie ptaki powinny zostać przetworzone na jedzenie. One są obrzydliwe. Ptaki są obrzydliwe.

I w tym samym momencie, moi rodzice-miłośnicy ptaków, przekroczyli próg kuchni. Katastrofa numer 3.

***

Po długim zrzędzeniu na temat drastycznego zmniejszania się populacji ptaków i tym jaki wpływ będzie to mieć na cały ekosystem, moi rodzice w końcu podeszli do mnie, wkrótce potem tuląc w swych objęciach. Ich ciała były ciepłe i tak dobrze mi znajome, a skóra nasiąknięta niewyraźnym zapachem kadzidełek i marihuany.

- Och, Norah. - zagruchała moja mama, Julia. - Jesteś już taka dorosła! I piękna!

- Dziękuję mamusiu.

- Zdaje się, że schudłaś. Nie unikasz jedzenia, prawda? Przyniosłam ze sobą to przepyszne bezglutenowe ciasto, które z pewnością pokochasz, skarbie. Już ja o ciebie zadbam!

Mój tata potrząsnął z aprobatą głową. - Twoja mama jest znakomitym kucharzem!

- Taa, cóż, szkoda, że nie przekazała mi w genach tego kulinarnego talentu. - burknęłam. - Zamiast tego, zdaje się, że każdy facet, z którym mam do czynienia, jest niczym pieprzony szef pięciogwiazdkowej restauracji, kiedy ja nie potrafię zrobić nawet zupki chińskiej.

- Zupki chińskiej?! Czy ty wiesz, jakie szkody w twoim organizmie mogą spowodować chemikalia w niej zawarte?!

Schowałam twarz w dłonie, cicho wzdychając. Mimo że bardzo kochałam moich rodziców, nie byłam w nastroju na ich hipisowskie szaleństwo. - Tak, to całkowicie obrzydliwe. Mamusiu, chciałabyś pójść ze mną do sklepu? Tata mógłby zostać tu z chłopakami i pomóc w gotowaniu.

Radośnie skinęła głową na moją propozycję, podobnie jak mój tata, Jace i Louis, którzy pochyleni nad książką kucharską, decydowali się nad najlepszą opcją przyrządzenia ziemniaczanego puree. Moja mama chwyciła swą jeansową kurtkę, ja natomiast sięgnęłam po skórzaną i razem udałyśmy się do wyjścia.

To było niemal komiczne, jak bardzo różniłam się od moich rodziców. Oni wychowali mnie w małym miasteczku, gdzie sadziliśmy własne owoce i warzywa, a dla zabawy chodziliśmy obserwować ptaki. A teraz jakimś sposobem, skończyłam w wielkim mieście, w którym jedyną naturalną rzeczą jest używany przeze mnie szampon do włosów.

Moja mama zarzuciła swą rękę na moje ramię, wplatając swe palce w miękkie loki na mojej głowie.- Och, skarbie. - zagruchała, wtykając palce w niewinny kołtun. - Powinnaś częściej szczotkować swoje włosy. I jeść coś poza kawą i jedzeniem z McDonald's.

- To szybkie miasto. Szybkie jedzenie, szybkie wszystko.

- Niezdrowe wszystko.

Uśmiechnęłam się do niej szeroko, kiedy weszłyśmy do Whole Foods Market*, mieszczącego się na rogu naszej ulicy.- Jem zdrowo, czasami. Harry zwykle przyrządza zdrowe posiłki. No i Liam niekiedy zmusza nas do przełknięcia protein.

- Liam?! - pisnęła. - Wróciłaś do Liama?!

Niemal zapomniałam jaką obsesję mieli moi rodzice na punkcie brązowookiego chłopaka, z którym spotykałam się przez ponad rok.

- Nie, to tylko kumpel. Mimo to, będzie dziś wieczorem na obiedzie. Spotykam się z Harrym. To on jest moim chłopakiem.

- A czy on dziś przychodzi? Czy traktuje cię dobrze? Twój tata powinien go poznać.

- Możliwe, że będzie. - mruknęłam, spacerując wzdłuż lodówek. - On tak jakby, prowadzi własny biznes? Taaa. Więc dziś pracuje nad jakąś fuzją, nie do końca wiem o co w tym chodzi. Bądź co bądź, na pewno kiedyś go poznasz, bo zapewniał mnie, że przyjdzie jutro.

Jej oczy rozbłysły, gdy tylko usłyszała o tej możliwości i z uśmiechem sięgnęła po moją dłoń, pocierając kłykcie. - Brzmi cudownie, Norah. A teraz, mimo że jestem przeciwna masowemu ubojowi indyków na to bezcelowe święto, chodźmy jakiegoś znaleźć. Rzecz, która stała na kuchence wyglądała na niejadalną.

Skończyło się na tym, że udało nam się znaleźć jedynie małe kurczaki. Nie mając wyboru, kupiłyśmy 12 sztuk, spakowałyśmy je do plastikowych reklamówek („Norah, naprawdę powinnaś zaopatrzyć się w torby wielokrotnego użytku.") i pomknęłyśmy z nimi do naszego mieszkania tak szybko, jak było to możliwe,

Gdy tylko weszłyśmy do środka, zostałyśmy przywitane przez zapach cynamonu i pieczonego chleba, widok Liama i całkiem ładnej brunetki, bawiącej się z 2 Chainz oraz dźwięk brzęczących garnków, nadbiegający z kuchni.

- Zaczyna się. - szepnęłam, obserwując z przerażeniem, jak moja mama wydaje z siebie cichy odgłos wyrażający jej radość i biegnie, aby wyściskać mojego byłego chłopaka, a następnie wysoką dziewczynę, stojącą koło niego, która wyglądała na nieco wystraszoną z powodu całej tej akcji.

- Pani Wilson, kopę lat. - zaczął ciepło Liam.

- Och, mów mi Julia. A kimże jest ta miła dama?

Zwrócił się w stronę brunetki, obejmując ją w talii z dumnym uśmiechem. - To moja dziewczyna, Sophia. Której zresztą Norah nie miała okazji jeszcze poznać. - Wytknęłam mu język, zanim zdążył mnie przedstawić. - Norah, to jest Sophia. Sophia, poznaj Norah.

Dziewczyna wyciągnęła do mnie dłoń. - Miło cię poznać, naprawdę. Wiele o tobie słyszałam.

- Ja również. - zaśmiałam się. - Liam na serio lubi o tobie gadać.

Liam sprawiał wrażenie, jakby lada chwila miał się rozpłakać. - Norah.

- To prawda. Nieważne, widzę, że zdążyliście już poznać 2 Chainz. Wszyscy odwrócili się w moją stronę, a ich twarze wyrażały czyste zmieszanie. Gapiłam się na nich, zanim wskazałam na małego kotka, który atakował sznurówki butów mojej mamy. - Nasz kiciuś. 2 Chainz.

- Nazwaliście kota 2 Chainz? Tak jak ten raper, 2 Chainz?

Louis wyszedł z kuchni (gdzie prawdopodobnie przysłuchiwał się całej sytuacji) i dołączył do nas z rękami skrzyżowanymi na piersiach w geście wyzwania. - Tak, czy to jakiś problem? Lubimy to imię, podobnie jak samego 2 Chainz.

- Ten kot, to ona. - oznajmił Liam. - Nazwaliście kotkę imieniem rapera, który został aresztowany już jakieś 8 razy.

Czułam jak z mojej twarzy odpływają wszystkie kolory. Stojący obok mnie Louis pisnął cicho i dźgnął mnie w bok palcem. A 2 Chainz przypatrywała się nam z niekrytą radością. Torba z kurczakami, którą trzymałam, rozerwała się od spodu i cała jej zawartość rozsypała się na podłogę. - To najgorszy dzień w moim życiu.

Katastrofa numer cztery.

***

Do czasu, kiedy jedzenie było gotowe, stażystka Sophia przyszła ze swoim chłopakiem. Stażystka Sophia i Sophia, dziewczyna Liama, zaczęły piszczeć, kiedy przedstawione sobie, dowiedziały się o tym, że noszą te same imiona.

Skończyło się na tym, że pożyczyliśmy składany stół od sąsiada z naprzeciwka i rozpoczęliśmy przemeblowywanie naszego salonu, mając na uwadze fakt, że na tak małej przestrzeni musimy pomieścić masę ludzi, która koniec końców liczyła 11 osób, ponieważ nawet nie wiadomo kiedy wprosili się do nas jeszcze Aaron i Alice.

Ogromny, biały obrus pokrył zaimprowizowany stół, na nim zostały umieszczone kieliszki, talerze oraz butelki wina, zanim wszyscy zajęliśmy miejsca dookoła. Jace, mój tata i Louis wynosili danie po daniu, między innymi ziemniaki, małe kurczaki i warzywa.

- Okej, okej, proszę o ciszę! - krzyknął Jace, stukając nożem o swój kieliszek w celu skupieniu na sobie uwagi. - Zanim zaczniemy jeść, każdy z nas musi powiedzieć za co jest wdzięczny. Rozumiecie? W porządku. Louis, zaczynasz.

Bajkowy chłopak siedzący obok niego odchrząknął, zanim zabrał głos. - Jestem wdzięczny za Jace, to jasne. I jestem wdzięczny za to, że dostałem rolę w Wicked*, o którą starałem się na przesłuchaniach.

Przy stole natychmiast zrobiło się głośno, ponieważ był to pierwszy raz, kiedy o tym usłyszałam. Najwyraźniej zupełnie jak Jace, który przyglądał się swojemu chłopakowi z niekrytym szokiem, miłością i dumą, zupełnie jakby zaraz miał się rozpłakać. - Louis. - powiedział cicho, a kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Tak bardzo, bardzo się cieszę z tego powodu.

Louis uśmiechnął się znacznie szerzej, a jego policzki oblały się różem, kiedy pocałował swojego chłopaka. - Dziękuję. Dziękuję wam. Teraz pora na Liama, do dzieła!

- Okej. - zaczął Liam.- Jestem wdzięczny za to, że pewnego dnia wpadłem w sklepie na Jace, ponieważ teraz jestem jakby częścią tej małej rodzinnej uroczystości. I jest naprawdę miło. Sophia?- w jego kierunku odwróciły się dwie dziewczyny. - Moja Sophia.- dodał.

Jego partnerka uśmiechnęła się do niego czule. - Jestem wdzięczna za ten niesamowicie wyglądający posiłek, który stoi przed nami. Jestem wdzięczna za Liama. W porządku, teraz... wybacz, nie znam twojego imienia. Jestem Sophia. Cześć. Twoja kolej.

- Alice. - przywitała się moja współpracowniczka. - A ja jestem wdzięczna za to, że mamy wolne w poniedziałek!

Na tę opcję oboje z Jace podnieśliśmy w górę swoje kieliszki. Potem każdy z siedzących przy stole wymienił listę rzeczy, za które jest wdzięczny, począwszy od 2 Chainz (której imię zgodziliśmy się nie zmieniać, bez względu na płeć), a skończywszy na dachu nad głową.

Kiedy nadeszła kolej mojej mamy, ta posłała mi mały uśmiech. - Jestem wdzięczna za moją niezwykłą rodzinę. Mojego męża, Joshuę, i moją córkę, Norah, którzy są moim całym światem. Teraz ty, Norah.

I na miłość Boską, to wywołało u mnie małe wzruszenie i kiedy przytulałam moją mamę, starałam się wytrzeć łzy zbierające się w kącikach moich oczu, ponieważ nie chciałam wyjść na beksę przez coś takiego. Po tym, jak odsunęłam się od mojej mamy, ponownie spojrzałam na stół. - Ja po prostu... - cicho pociągnęłam nosem, zanim zaczęłam się śmiać. - Jestem wdzięczna za wszystkich tu obecnych. Naprawdę, to trochę niedorzeczne, bo my wszyscy jesteśmy niedorzeczni, ale dobry Boże, kocham was. I Harry. Jestem wdzięczna za Harry'ego.

Harry, którego zabrakło przy obiedzie, pozostawił mnie jako jedyną, bez możliwości wymienia czułych uśmiechów (nieco wkurzające, serio). Byłam wdzięczna za to, że wziął mnie na łyżwy i pomagał mi za każdym razem, kiedy upadłam, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie. Byłam wdzięczna za mojego chłopaka.

Wszyscy zaczęli bić brawo, kiedy tradycja dobiegła końca. - A teraz, jedzmy, ponieważ nie miałem nic w ustach przez cały dzień i po połowie kieliszka wina, już czuję się pijany. Ot co.

***

Zanim wyzerowaliśmy trzecią butelkę wina, 2 Chainz przechadzał się po stole, zjadając nasze resztki, a Louis parodiował jakiegoś dziwnego gościa, którego widział w sklepie spożywczym, przez co moje żebra sprawiały wrażenie, jakby lada chwila miały się złamać od tego nieprzerwanego śmiechu.

Na przeciwko mnie, po policzkach Liama spływały łzy, będące oznaką rozbawienia, a policzki Sophii były mocno zaróżowione. To była scena czystego chaosu, szczególnie dla tego, że w pewnej chwili, Jace wziął chłopaka stażystki Sophii na „rozmowę".

- Więc słuchaj. - zaczął niewyraźnie Jace, wskazując palcem na przerażonego chłopaka. - Zabiję cię, jeśli zranisz Sophię.

Sophia wyglądała jakby lada chwila miała wybuchnąć śmiechem. Z drugiej strony, jej chłopak (Eric?), sprawiał wrażenie przerażonego moim ani trochę strasznym najlepszym przyjacielem. - W porządku. Nie skrzywdzę jej, proszę pana.

- Proszę pana?! Jak myślisz, ile mam lat?

Kolor odpłynął z jego twarzy. - Nie. Nie to miałem... Nie chciałem. Kurwa.

- O mój Boże. - zachichotała Sophia, w końcu tracąc nad sobą kontrolę, kiedy jej chłopak nie mógł wydusić z siebie słowa. - On żartuje, Eric, całkowicie żartuje. On nie jest nawet straszny!

- Jestem! - zaprotestował Jace, biorąc kolejny łyk wina. - Jestem bardzo straszny. Jestem straszniejszy nawet od Harry'ego Stylesa, a wszyscy wiemy, że to już coś znaczy.

Moja mama zmarszczyła brwi, odwracając się w moją stronę. - Harry Styles? Twój chłopak i ten Harry to jedna i ta sama osoba?

- Och, tak. On jest trochę...przytłaczający? - zaczęłam.

- Opiekuńczy. - powiedział Liam.

Louis postanowił dorzucić coś dokuczliwego. - Taaa, coś pomiędzy.

Wystawiłam moim przyjaciołom język i z powrotem skupiłam się na ziemniakach na moim talerzu. O ile tak dużo mogłabym opowiedzieć im o Harrym, o tyle nie chciałam rozmawiać o nim w ten sposób, mówiąc o rzeczach, które dostrzegasz w pierwszej kolejności. Rzeczy, które czynią go o wiele bardziej chłodnym, niż w rzeczywistości jest.

Temat został porzucony, gdy Aaron zaczął opowieść o spotkaniu zorganizowanym przez Victorię, pełnym perfekcyjnych wrażeń ze spojrzeń jakie posyłała innym, kiedy próbowała udowodnić o ile lepsza jest od nas.

To było prawdopodobnie nawet lepsze od rekonstrukcji, którą pokazał nam Louis chwilę wcześniej. Zgięłam się wpół ze śmiechu; moje czoło oparte było na stole, a kieliszek z winem ryzykownie spoczywał pomiędzy moimi palcami, gdy nagle na swojej talii poczułam duże dłonie, a tuż u podstawy szyi ciepłe usta.

Twarz Harry'ego, zimna z powodu pogody, panującej na zewnątrz, spowodowała, że jej kontakt z moją skórą posłał dreszcze wzdłuż mojego kręgosłupa. - Absolutnie nie znoszę, kiedy zapominasz spinać swoje włosy.

- Harry. - gwałtownie wciągnęłam powietrze i wstałam tak szybko, że z tego pośpiechu praktycznie go przewróciłam, odwracając się i zarzucając mu ręce na szyję. Byłam pijana za sprawą dobrego wina, pełna dobrego jedzenia i po spędzeniu ostatniej godziny na ciągłym śmiechu. A teraz był tu Harry. - Przyszedłeś.

W odpowiedzi ścisnął nieco moje biodra. - Prosto z pracy. Jestem cholernie zmęczony.

I, tak, odsunęłam się, aby spojrzeć na niego i mogłam dostrzec oznaki stresu na jego twarzy. I gdyby nie jego zmierzwione włosy, czy zmarszczone brwi, ciemne ślady pod jego oczami byłyby oczywistą wskazówką, tak jak luźny, szary sweter, który odkrywał jego obojczyki.

Tego dnia jego strój wyglądał na nieco mniej dopasowany, ale nadal jakimś sposobem sprawiał, że wyglądał w nim milutko i bez zarzutu. Przesunęłam po jego kości policzkowej wierzchem dłoni, marszcząc brwi. - Nie musiałeś przychodzić. Jesteś zmęczony i zestresowany. Na prawdę nie musiałeś.

- Ale chciałem. - powiedział cicho.

Moje usta uformowały się w mały uśmiech. - Chodź tutaj i poznaj moich rodziców, Harry. - jego ręka obejmowała mnie w talii, gdy odwróciłam się do moich rodziców, którzy przyglądali nam się nieufnie. - Mamusiu, tatusiu, to jest Harry. Mój chłopak. Harry Styles.

- Na prawdę miło was poznać. - przywitał się, wyciągając do każdego z nich dłoń. Moja mama zaczerwieniła się, gdy w ramach powitania ucałował jej dłoń. - Tak długo czekałem, aby poznać ludzi, którzy wychowali tak uroczą młodą kobietę.

Niemal parsknęłam śmiechem, bowiem nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Harry był dla kogoś tak uprzejmy, poza jego rodziną oczywiście. Mój tata wymienił z nim mocny uścisk dłoni. - Miło cię poznać, synu. Norah zdaje się ciebie bardzo lubić.

- Ja również bardzo ją lubię. Swoją drogą, przepraszam za spóźnienie. Musiałem nadgonić trochę papierkowej roboty w biurze.

- Och, nic nie szkodzi. - zagruchała moja matka. - Teraz jesteś tu z nami! Mamy jeszcze jakieś pozostałości jedzenia, oczywiście jeśli 2 Chainz nie zjadła wszystkiego.

Harry zamrugał kilkakrotnie. - 2 Chainz?

- Mój nowy kiciuś. - wyjaśniłam, splatając nasze palce. - Chodź ze mną, zobaczymy co zostało w kuchni.

Zaprowadziłam mojego chłopaka do małej kuchni, w której na blacie leżały talerze z resztkami jedzenia, zawinięte w folię aluminiową. Harry nie odezwał się nawet słowem, gdy zaczęłam szykować dla niego talerz, na którym umieszczałam każdą z potraw, jaką udało mi się znaleźć, począwszy od wegetariańskich enchiladas* (dzieło mojej mamy), a skończywszy na ziemniaczanym puree (autorstwa Jace).

Przez cały czas chłopak jedynie obserwował mnie sennym wzrokiem, a jego dłonie spoczywały w kieszeniach tych cholernych, obcisłych, czarnych jeansów, które bardzo chciałam wtedy zedrzeć. - Wszystko w porządku? - zapytałam, nakładając porcję kurczaka na jego talerz. - Jeśli nie jesteś głodny, możesz po prostu iść spać, czy coś. Wyglądasz naprawdę okropnie.

Przetarł twarz dłońmi, będąc w stanie widocznego wyczerpania. - Nic mi nie jest, Norah. Od kiedy macie kota?

- Louis znalazł go dziś rano pod schodami.

- Podejdziesz tu?

Odwróciłam się do niego zdezorientowana, marszcząc brwi. - Co?

- Po prostu chodź tu, Norah. - warknął.

Nie czekał na moją reakcję, a jedynie obszedł dookoła wyspę kuchenną, jedyną przeszkodę, jaka nas utrzymywała dystans między nami i przytulił mnie do siebie, pocierając dłonią moje plecy. Stanęłam na palcach i zarzuciłam mu ręce na szyję, zanim w pośpiechu złączyłam nasze usta.

Harry oddał pocałunek z taką siłą, że moja głowa odgięła się do tyłu, a był to pocałunek, wyrażający tak wielkie pragnienie, że aż niemal przytłaczający. Mimo to, całowałam go z równie wielkim zapałem. Gdy w końcu poczułam krawędź blatu, wbijającą się w moje plecy, odsunęłam się, muskając go wargami po raz ostatni.

- Zostanę tu dziś. - oznajmił, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. - Okej?

- Tak. Jasne.

***

Jeden po drugim, nasi goście zaczęli wychodzić, dopóki jedynymi osobami, które pozostały byli Jace, Louis, moja mama, mój tata, Liam, Sophia, Harry i ja. Ostatecznie skończyliśmy, tłocząc się na naszych dwóch małych kanapach, siedząc jeden na drugim i popijając wino.

Siedziałam po części na kolanach Harry'ego, ciasno przylegając do mojej mamy, zajmującej miejsce obok mnie, a 2 Chainz wspinała się po nas, zupełnie jakbyśmy byli glebą pod jej łapami. I z uwagi na fakt, że Jace przez cały wieczór karmił ją ludzkim jedzeniem, miała prawo, by tak uważać.

Szybko chwyciłam ją w dłonie, nadal siedząc na kolanach mojego chłopaka. Spoczywająca na moim kolanie dłoń Harry'ego była ciepła, a jego twardy podbródek wbijał się w mój obojczyk. - Więc, pani Wilson. - zaczął powoli, wirując winem w swoim kieliszku. - Czy ma pani jakieś żenujące historie na temat Norah?

- Dobry Boże, mamo, proszę, nie odpowiadaj.

Wibracje jego klatki, spowodowane głośnym śmiechem, mogłam odczuć na swoim ciele. - O ile dobrze sobie przypominam, Norah, to moja siostra opowiedziała ci mnóstwo żenujących rzeczy na mój temat, kiedy byliśmy w Anglii. To będzie sprawiedliwe, naprawdę.

- Ja nawet nie mam takich historii. - podkreślałam, posyłając mojej mamie mordercze spojrzenie. - Byłam bardzo fajnym dzieckiem, serio.

Kobieta, która mnie wychowała, zaśmiała się jedynie cicho. - Ona była całkowicie przerażająca. Jej włosy były nie do poskromnienia, a ona sama ciągle nosiła takie ogromne okulary, ponieważ upierała się, że one są stylowe. Ponadto miała pluszowego misia, którego zabierała ze sobą wszędzie, dopóki nie skończyła 9 lat.

- Pan Cuddles. - powiedziałam czule. - Swoją drogą, to dzięki za opowieść, serio mamo. Po prostu super.

- Mam gdzieś zdjęcia. Oczywiście wszystkie na filmie, ponieważ słyszałam, że rząd może uzyskać dostęp do twoich prywatnych zdjęć, a ja zupełnie tego nie chcę. Chodzi mi o to, że oni odmówili dopisku na etykietach o produktach GMO* i kiedy myślisz, że już gorzej być nie może, dowiadujemy się, że nas szpiegują! - prychnęła. - Niedorzeczne.

Mój tata skinął głową na znak zrozumienia. - Nigdy nie wiadomo, co jesz i kto przegląda twoje zdjęcia w tym kraju.

Poczułam jak Harry napina się i już chwilę potem siedział pochylony z poważną miną, taką jaką przyjmuje włączając swój „tryb biznesowy". To była prawdopodobnie katastrofa numer pięć w fazie tworzenia.

Zamiast tego, Harry skinął potakująco głową i z powrotem przyciągnął mnie do swojego torsu. - Ma pan rację w stu procentach. Joshua – mogę tak do ciebie mówić? Świetnie. Tak czy inaczej, w Anglii zostało to zalegalizowane, a ja po prostu zawsze byłem przeciwko całemu temu pomysłowi dotyczącego żywności GMO. Ale tutaj jest znacznie inaczej. Dbam o to, aby wszelkie produkty, trafiające do mojej firmy były naturalne.

Twarz mojego ojca rozbłysła. - To świetnie! Ja również staram się do tego dążyć, ale wiesz, jako nauczyciel nie mam tego typu władzy nad moimi uczniami. - zaśmiał się i upił łyk swojego wina. - Harry, na początku nie byłem co do ciebie przekonany, mam na myśli to, że twój płaszcz to czysty aksamit, ale teraz myślę, że raczej cię lubię.

- Dziękuję, proszę pana. - odpowiedział Harry, w końcu powracając do swej pierwotnej pozycji po tej małej tyradzie na temat genetycznie modyfikowanych organizmów. Nie wiedziałam, że on również interesuje się wszystkimi tymi naturalnymi rzeczami, tak jak moi rodzice. - Teraz musimy tylko musimy przeciągnąć Norah na swoją stronę.

Przygryzłam wargę w kontemplacji. - Czy do żywności GMO zaliczają się też Pop Tarts*?

- Oczywiście.

- W takim razie nie macie co liczyć na to, że podzielę wasze hipisowskie szaleństwo. - każda osoba obecna w pokoju wybuchnęła gromkim śmiechem, wliczając w to cztery osoby pochłonięte kuszeniem 2 Chainz sznurkiem i obserwowaniem jak ta rzuca się na niego. - Jesteście do bani.

Powróciłam do sączenia mojego wina, przytulania się z Harrym i rozmowy z moją matką, która opowiadała mi najnowsze wieści dotyczące mojej rodziny i tego co porabiali. Właśnie wtedy, gdy pochyliłam się, aby wysłuchać plotki na temat mojego kuzyna, Harry przypomniał mi o swojej obecności.

- Przestań się wiercić. - jęknął, przyciągając mnie do swojego torsu. - To trochę wkurzające, Norah.

- Przepraszam. - szepnęłam. - Zapomniałam jak bardzo tego nie znosisz.

Jego usta uformowały się w szeroki uśmiech tuż przy mojej skórze. - To jest niezaprzeczalnie najgorsze. Nie cierpię tego niemal tak bardzo, jak faktu, że nie mogę cię zabrać w tym momencie do sypialni. I wiesz czego jeszcze nie cierpię?

Powoli przełknęłam ślinę, rzucając okiem na moją matkę, zanim ponownie skupiłam wzrok na zielonookim, absolutnie grzesznym mężczyźnie przede mną. - Czego?

- Nie cierpię tego, że kompletnie nie masz pojęcia o tym, co robisz.

- Przepraszam?

Przygryzł delikatną skórę mojej szyi.- Nie przepraszaj za rzeczy, które nie dzieją się z twojej winy, Norah. A teraz, jeśli byłabyś tak uprzejma i wstała, ponieważ moja komórka wibruje w tylnej kieszeni moich jeansów, a ja spodziewam się telefonu.

Z leniwym uśmiechem zsunęłam się z jego ud i zajęłam miejsce na kolanach mojej mamy, zupełnie jakbym znowu była dzieckiem. Przeczesała dłonią moje włosy z czułym uśmiechem i jedyną rzeczą jakiej w tamtej chwili potrzebowałyśmy był pan Cuddles.

Obok mnie, Harry wyciągnął swój telefon z widocznym grymasem niezadowolenia. - Styles!...Co?

Obserwowałam z przerażeniem, jak wszelkie kolory odpływają z jego twarzy, a on sam pochyla się do przodu, wolną dłonią z irytacją ciągnąc za swoje włosy. Panująca w pokoju atmosfera uległa natychmiastowej zmianie, a jego głos zniżył się do przerażającego pomruku.

- Nie wysyłaj tego.- syknął. - Niedługo tam będę... Malik odstąpi od jego oferty, Clarie... Tak... Ja nie – nie przerywaj mi! - wtuliłam się w moją mamę, kiedy kontynuował swoją rozmowę, tak mocno ściskając swój telefon, że byłam pewna, iż lada chwila pęknie. - Nie dopuść do tego, żeby Malik się dowiedział, Clarie. Zrozumiałaś?

Z tymi słowami rozłączył się i włożył telefon do tylej kieszeni jeansów, niespodziewanie się podnosząc i zakładając ciemny, aksamitny płaszcz. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli, niepewni tego, co powinni ze sobą począć, poza obserwowaniem prezesa, zbierającego swoje rzeczy.

Harry rzucił mi chłodne spojrzenie, wahając się, zanim ostatecznie cmoknął mnie w policzek i wydukał ciche przeprosiny. Od razu po tym zniknął w odmętach drogich płaszczy i pachnących kokosami włosów, wychodząc tak szybko, jak wszedł.

Dłoń mojej mamy delikatnie spoczęła na mojej, gdy drzwi zamknęły się z trzaskiem. - Miałaś rację co do tego, że jest to szybkie miasto, skarbie. Ledwo mogę nadążyć.

***

Whole Foods Market-- supermarket spożywczy, oferujący luksusowe i ekologiczne produkty.

Wicked – musical z muzyką i słowami Stephena Schwartza na podstawie książki Winnie Holzman (swoją drogą naprawdę dobry! Polecam, znajdziecie filmy na yt).

Enchiladas– tradycyjne danie meksykańskie.

GMO - organizmy modyfikowane genetycznie (sprawa nie tak dawno nagłaśniana w mediach, jeśli ktoś się nie orientuje, radzę poczytać internety).

Pop Tarts– prostokątne, wypiekane tosty, sprzedawane w USA, Kanadzie, a także Wielkiej Brytanii i Irlandii.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 45

Brzęczenie mojego telefonu było nie do zniesienia. Ignorowałam je tak długo jak było to możliwe, aż w końcu sturlałam się z własnego łóżka (gdzie ku zaskoczeniu spałam)i przeczołgałam po podłodze w prawdziwie wojskowym stylu.Kiedy sięgnęłam po urządzenie, skuliłam się na boku i odblokowałam iPhone.

Jak się spodziewałam, wszystkie nieodebrane połączenia były od Harry'ego, z wyjątkiem kilku od Louisa i jednego od Liama. Oprócz tego była tam wiadomość od Perrie, którą od początku polubiłam. Ale najbardziej zadziwiające było nieodebrane połączenie od mojej matki.

Kiedy już miałam zamiar oddzwonić do niej, telefon się zaświecił, a na ekranie pojawił się numer Harry'ego. Jęcząc stuknęłam w rysunek słuchawki i jeszcze bardziej się zwinęłam w małą kulkę na podłodze i odpowiedziałam wciąż odurzona snem. – Halo?

- Norah, do cholery, dlaczego nie odbierasz swojego telefonu?

Jego głos szalał po drugiej stronie słuchawki i od razu mnie obudził. – Wszystko porządku? Co się dzieje?

- Nie, nic nie jest w porządku, Norah.Nie mieliśmy wczoraj zabezpieczenia.

- Kurwa. Jeśli to wszystko, to naprawdę powinnam była zostać w łóżku.

- Norah, czy ty sobie teraz żartujesz?– warknął. – Musimy natychmiast jechać do lekarza. Wyślę po ciebie Jamesa i się tam spotkamy. Mam kogoś kto mógłby-

- Nie, Harry-

- Może nas przyjąć od razu i –

- Harry, mógłbyś się zamknąć na minutę? – rzuciłam. Na linii zabrzmiała cisza, a ja przewróciłam oczami wyobrażając sobie jego wiercącego się na swoim krześle w swoim drażniącym stylu. – Załatwiłam to wczoraj kiedy wyszłam z twojego mieszkania. To gówno jest drogie.

Usłyszałam niepewny wydech ulgi. –Przechodzisz na antykoncepcje. I to nie podlega dyskusji.

- Nie zamierzałam się o to z Tobą kłócić, ale dobrze. – obgryzając paznokcie zastanawiałam się czy wstać z podłogi. – Hej, przychodzisz do nas na święto dziękczynienia? Wszyscy tu będą, więc powinieneś przyjść. I przynieś to wino.

- Tego dnia pracuję.

Jęknęłam na ekran, kiedy oderwałam telefon od ucha w geście małej zemsty, zanim zdecydowałam, że jest dużo łatwiejsza droga, by namówić go na przyjście niż walka z nim. – Wiesz, będzie tu tona mężczyzn. I prawdopodobnie jeszcze raz tyle striptizerów.

- Nie wierzę w żadne twoje słowo.Mam spotkanie. I przyjdę na twoje przyjęcie. Bądź gotowa dziś koło ósmej.

- Okej. – ucieszyłam się – do zobaczenia!

Połączenie zakończyło się, a ja zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia o czym on mówił, bo nie przypominałam sobie, żebyśmy mieli na dziś jakieś plany. Ale to był Harry, prawdopodobnie miał jakieś przyjęcie, albo chciał mnie zabrać do niesamowitej restauracji.

Kiedy Jace wszedł, wciąż leżałam na podłodze, opierając uniesione nogi o ścianę i trzymając ręce pod głową. Był zbyt wesoły jak na ósmą rano, a jedyną rzeczą,która powstrzymywała mnie od nawrzeszczenia na niego za wpuszczenie światła do mojego pokoju, było to, że przyniósł kawę.

-Wstawaj. – krzyknął zrzucając moje nogi ze ściany. – Musimy iść dziś do pracy. Mamy spotkania i inne takie rzeczy.

- Albo moglibyśmy olać to i polecieć do Paryża?

Jace zmarszczył brwi. – O ile dobrze sobie przypominam, ty spędziłaś wczoraj pół dnia marudząc o tym, że masz mniej niż 100 dolców na swoim koncie bankowym przez,to jest dokładny cytat „ to coś żeby nie mieć dzieci ".

- Och. Cóż, jeśli tak przedstawiasz to...

- Prysznic. Śniadanie jest w piekarniku. Och, czy Louis dzwonił do ciebie?

Oderwałam się od podłogi. – Tak,parę razy. A co?

- Myślę, że jest na mnie zły. –skrzywił się na moment zanim dźgnął mnie w ramię. – Idź pod prysznic, mała zdziro.

Dźganie zamieniło się szybko w walkę, zanim w końcu podążyłam do łazienki, żeby się przygotować na coś, co definitywnie miało być intensywnym dniem w pracy. Patrząc na to, że przez ostatnie kilka dni omijałam pracę szerokim łukiem, miałam zaległości w przygotowaniach do druku i w wszystkim innym, nad czym każe nam pracować Victoria.

Po spłukaniu mojego ulubionego truskawkowego mydła i umyciu włosów, opuściłam ekstremalnie gorący prysznic dla o wiele mniej przyjemnej sypialni, gdzie zostałam powitana przez widok uroczego zestawu przygotowanego przez mojego współlokatora.

Wślizgnęłam się w skromną skórzaną sukienkę, wsunęłam moje szpilki, a następnie skierowałam się do kuchni. Było miło mieć znowu Jace budzącego mnie z kubkiem kawy i francuskimi tostami. To było dużo normalniejsze niż te ostatnie kilka tygodni spędzone z Harrym.

- Więc, Jace. – zaświergotałam, szczypiąc go w tyłek kiedy chwyciłam mojego tosta. – Trochę cicho tutaj bez Louisa, hmm?

- Norah, jeśli wiesz co dobre dla ciebie, przestaniesz teraz gadać.

- Po prostu powiedz mi co się stało!

Jęknął nad parą z jego kawy. –Jeśli już musisz wiedzieć, powiedziałem mu, że to co puszczał na audycji było wstrętne.

Wybuchłam śmiechem i tak szybko jak tylko zdołałam zasłoniłam usta, by go zdusić w międzyczasie rozlewając gorącą kawę na przód mojej sukienki. – Poważnie? –sapnęłam, sięgając po szmatkę. – Mój chłopak jest pracoholikiem, który nie potrafi powiedzieć, że mnie kocha, a wy mieliście artystyczną debatę?

- Coś w tym stylu.

- Kto by pomyślał, że to ty będziesz tym w normalnym związku. – zrzędziłam. Jace posłał mi tylko szeroki uśmiech, z którego łatwo było wyczytać „jestem od ciebie lepszy" i wgryzł się w swoje śniadanie.

Po zjedzeniu naszego posiłku,chwyciliśmy kolejne kubki z kawą i skierowaliśmy się w dół naszego apartament owca na o wiele bardziej gorączkowe ulice Manhattanu, zanim wszyscy zaczęli zmianę na 9 rano.

Przepchnęliśmy się przez tłum modnych hipsterów ubranych w prawdziwie nowojorskim stylu. Po ponad siedmiu latach mieszkania tutaj, stałam się praktycznie ekspertem w popychaniu ludzi i ignorowaniu świecącego znaku „nie iść",kiedy tylko było można.

W czasie kiedy szliśmy, ramię Jace było splecione z moim. – Wiesz, musimy zacząć planować to przyjęcie na Święto Dziękczynienia. Ile osób przychodzi w tym roku?

- Tona. – wymamrotałam. –Oczywiście Louis i Harry. Potem Liam i Sophia, i myślę, że również nasza Sophia mogłaby wpaść na chwilkę. I Alice i Aaron też. Twoi rodzice?

- Moi nie przyjdą. Więc wychodzi siedem osób, plus my, to daje dziewięć, a to równa się z pierdoloną toną jedzenia, Norah. Nie ma mowy, żebym to wszystko ugotował.

- Pomogę ci.

- Bądźmy realistami.

Popchnęłam go żartobliwie w siódmą alejkę. – Harry potrafi gotować. Pomoże ci. Albo go o to poproszę, nieważne. Dzisiaj rano powiedział, że ma pracę na ten dzień, więc powiedziałam mu, że będą striptizerzy, więc przyjdzie. Tak myślę. Powinien być.

- Jeśli mam być szczery. –przeciągnął słowa. – Nie mam nic przeciwko pomysłowi ze striptizerami. Może on, albo ona, cokolwiek, mogliby się przebrać za indyka? Z małymi piórkami na sutkach.

- Albo jako pielgrzymi. Przynieśliby róg obfitości i założyliby jeden z tych małych kapeluszy.

Westchnął z rozmarzeniem, kiedy weszliśmy do przytłaczającego biurowca Vogue. – Dziękczynni striptizerzy. Co więcej można by chcieć?

- Może podwyżkę? Mogłabym sobie pozwolić na to coś, żeby nie mieć dzieci.

- Albo kota. Chcesz mieć kotka?

- Och, albo tą nową torebkę od Louisa Vuittona, którą wypuścił na kolekcję jesienną. Perrie ją ma, naprawdę chciałam ją ukraść, ale Harry miałby wtedy kłopoty z tą sprawą biznesową, więc wiesz...

Rozmawialiśmy aż drzwi windy się otworzyły, a ja i Jace musieliśmy udawać, że jesteśmy tak samo dorośli jak nasi towarzysze. Ale kiedy tylko stanęliśmy na naszym piętrze, wyszliśmy i kontynuowaliśmy chichoty o niedorzecznych rzeczach, które chcieliśmy kupić.

Szliśmy ramię w ramię wzdłuż korytarza uśmiechając się promiennie do Alice i pochylając głowy,kiedy przechodziliśmy obok Victorii, aż doszliśmy do naszych drzwi i otworzyliśmy je. Sophia siedziała na krześle obrotowym ze swoimi delikatnymi stopami podpartymi o wielkie czarne biurko.

Kiedy weszliśmy, przewróciła oczami.– Zastanawiam się czasami za co wam płacą.

- Ciebie też miło widzieć, Sophia.Przyjdziesz na nasze przyjęcie z okazji Święta Dziękczynienia?

- Jeśli mój chłopak może przyjść.

Zmarszczyłam na nią brwi. – Och, naprawdę? Od kiedy masz chłopaka? Czy Jace musi przeprowadzić z nim poważną rozmowę?

- Tak, Jace potrafi być bardzo przerażający. Od wczoraj. Jest świetny i odbieram to jako zgodę.

- Czyż to nie jest urocze? –zachichotałam. – Co mamy dziś do zrobienia?

- Spotkanie z Victorią i Aaronem o jedenastej, żeby omówić sesję zdjęciową. Potem musicie skończyć redagować wasz artykuł na styczniowe wydanie. Zdjęcie które wybraliście nie wygląda za dobrze na stronie.

- Świetnie. Przyniesiesz mi kawę,proszę?

Jęknęła i ściągnęła nogi z biurka. – Jak sobie życzysz, Norah. Z mlekiem i cukrem?

Kiedy otrzymała ode mnie szybkie skinienie głową, wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie i Jace rozpoczynających swoją robotę, polegającą tak naprawdę na tym, że kłóciliśmy się oto, która kolekcja z Fashion Week robiła największe wrażenie. Nie to żebym narzekała.

Nie minęła nawet połowa spotkanie kiedy Victoria wspomniała coś o powrocie spódnic w stylu happy,kiedy przypomniałam sobie że moja matka dzwoniła do mnie wieczór wcześniej, a ja jeszcze do niej nie oddzwoniłam. Cicho przeklinałamsiebie przez resztę spotkania, a następnie wygramoliłam się zpokoju.

Kiedy tylko byłam z powrotem w bezpiecznym schronieniu naszego biura, usiadłam na krześle obrotowym, który zabrałam Sophii i wybrałam numer mojej matki, mając nadzieję, że nie odbierze i nie musiałabym słuchać o jej ostatniej naturalnej kuracji.

Ale druga połowa mnie odetchnęła z ulgą, kiedy jej głos zadźwięczał w słuchawce telefonu. –Norah, kochanie, tak dobrze cię słyszeć! Nie byłam pewna czy mój nowy telefon działa. Twój cholerny ojciec miał mnie nauczyć z niego korzystać!

- W końcu uwolniłaś się od tej starej Nokii?

- Ach, tak. Moi studenci ciągle sobie ze mnie żartowali. To była udręka.

Przygryzłam kciuk by ukryć rozbawienie. – Ale jednak działa. Więc, dzwoniłaś wczoraj do mnie. Co się stało?

- Cóż, chciałam ci opowiedzieć o nowym ziele, który pomaga na stres! Pomyślałam, że przyda ci się-

- Mamo. – jęknęłam. – Bardzo bym chciała spróbować terapii ziołowych, ale myślę, pozostanę przy alkoholu i kofeinie.

W tym momencie Jace wszedł do naszego biura. Zaśmiał się głośno i zapytał mnie bezgłośnie „ twoja matka?", a kiedy przytaknęłam, zaśmiał się jeszcze głośniej.Wiedział wszystko o jej obsesji na punkcie tych wszystkich naturalnych rzeczy.

Moja mama westchnęła po drugiej stronie słuchawki. – Te rzeczy szkodzą twojemu ciału, Norah.Wiesz ile różnych typów chorób mogą wywołać te chemikalia,dobry Boże, napcham tego indyka jakimiś witaminami! Może jedna z tych magnetycznych bransoletek unormuje twoją elektronową równowagę.

- Co to w ogóle ta równowaga elektronowa? To coś jest prawdziwe? – Jace parsknął z rozbawienia, a ja rzuciłam w niego długopisem. – Poważnie mamo.A co do napchania – czekaj, co?

- Indyk, głuptasie! Ale zabiorę bezglutenowe jedzenie, żebym razem z twoim ojcem miała co jeść.

- Na święto dziękczynienia?Zabierasz jedzenie na nasze przyjęcie dziękczynne?

Rozbawienie Jace pociągnęło go za sobą na ziemię, gdzie zwinął się w histeryczny kłębek. Moja matka westchnęła z irytacją. – Tak, Norah. Jace powiedział, że mam zająć się dwoma daniami i jednym deserem. Myślę o naturalnym bezglutenowym cieście z dyni.

- Brzmi świetnie. – powiedziałam powoli. – Musze już naprawdę uciekać. Pogadamy później. Kocham cię.

- Ja ciebie też, skarbie!

Połączenie zakończyło się jednym kliknięciem, a ja opierałam się chęci roztrzaskania mojego telefonu. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech i powoli odwróciłam się w stronę mojego współlokatora, który siedział na podłodze, patrząc na swoje paznokcie i unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego ze mną.

- Jace.

- Uhm. – powiedział. – Wiesz,myślałem o naszym artykule, moglibyśmy użyć fotografii od Nicka Knight? Pasowałyby idealnie do wydania.

Zmrużyłam na niego oczy. – Czy zaprosiłeś moją matkę na święto dziękczynienia?

- Albo od Mario Testino, żywa legenda.

- Jeśli wymienisz jeszcze choć jednego fotografa, wyrzucę cię przez okno. A jesteśmy na dwunastym piętrze.

Jace powoli wytrzeszczył na mnie oczy.– Chciała przyjść. Tęskni za tobą, i powiedziała, że ona i twój ojciec pokryją koszty biletów i wszystkiego. Będą tutaj tylko na kilka dni! Ona naprawdę chciała przyjść, Norah.

Zamknęłam oczy i spróbowałam sobie wyobrazić moją matkę w tej całej nostalgicznej aurze lat 60.,paradującą po ulicach Manhattanu, albo siedzącą w moim eleganckim mieszkaniu. – Jace, ona nie pasuje do tego miasta. Będzie mówić o ziołach i o tym, że marihuana powinna być zalegalizowana przez cały czas!

- Cóż, powinna być.

- Nie w tym rzecz. – fuknęłam z irytacją. – Chodzi o to, że moi rodzice nie mają gdzie zostać w Nowym Jorku. Miałam się z nimi zobaczyć w przerwę bożonarodzeniową, a to już by było zdecydowanie za dużo. Nie miałeś prawa ich zapraszać – kurwa, Jace. Musimy posprzątać.Musimy posprzątać nasze mieszkanie.

Zmrużył na mnie oczy. – Czekaj,więc nie jesteś zła?

- Jestem wściekła. Kiedy powiedziałam musimy posprzątać mieszkanie, miałam na myśli musisz posprzątać mieszkanie. Dupek.

Siedzieliśmy w ciszy dopóki Sophia nie wparowała do pomieszczenia z rękami pełnymi starych wydań magazynu i portfolio projektantów. Nawet nie wyglądała na zaskoczoną, kiedy zastała mnie gapiącą się na Jace siedzącego na ziemi.

Jedynie położyła papiery na stole i odwróciła się do mnie z rękami na biodrach. – Więc odkryłaś,że zaprosił twoja matkę na święto dziękczynienia?

Opuściłam głowę na stół we frustracji. – Ty tak na poważnie teraz? Kto do diabła jeszcze o tym wie? Pieprzona Victoria?

- Być może jej o tym wspomnieliśmy.

- Walcie się.

Tego wieczoru skończyłam się szykować o 7:30, w pełni gotowa na pojawienie się Harry'ego dwadzieścia minut przed umówionym czasem. Siedziałam cierpliwie na kanapie, ignorując przemykającego się Jace z oczkami szczeniaka,aż o 7:45 rozległo się pukanie do drzwi.

Otworzyłam zastając Harry'ego robiącego coś na swoim telefonie ze ściągniętymi brwiami i przygryzioną dolną wargą w koncentracji. Zamiast garnituru,którego się spodziewałam, miał na sobie ciemne rurki i ciężką kurtkę z brązowej skóry, skompletowane z jakąś chustą przewiązaną przez jego loki.

Wgapiałam się w niego zszokowana,dopóki na mnie nie spojrzał. – Och, Norah. – Jego oczy przeskanowały mnie z góry na dół, biorąc po uwagę ciemną spódnicę i koszulę, które miałam na sobie. – Przebierz się.Jest zimno.

- Nie idziemy na kolację?

Przewrócił na mnie oczami. – Nie.Idź ubrać coś ciepłego. I pospiesz się, zostawiłem włączone auto na dole.

- Dlaczego w ogóle cię słucham? –westchnęłam z irytacją, niemniej jednak odwróciłam się i poszłam w kierunku mojego pokoju by się przebrać. Ubrałam szary sweter, wślizgnęłam się w czarne rurki i botki i chwyciłam mój miętowy płaszcz zanim wróciłam do drzwi.

Obróciłam się dookoła kiedy spojrzał na mnie. – Może być, proszę pana?

- Zabawne. – odpowiedział szorstko.– Wyglądasz uroczo, jak zawsze. Chodź.

Jego oczy skrywały rozbawienie, kiedy wziął moją dłoń i prowadził mnie w kierunku jego samochodu,starego białego Mustanga, którego nigdy wcześniej nie widziałam.Kiedy już otworzył drzwi i pomógł mi wsiąść, mamrocząc pod nosem o niezręczności, wślizgnął się na siedzenie kierowcy.

Silnik wydał niski pomruk kiedy wcisnął pedał gazu, a my ruszyliśmy w Bóg wie jakim kierunku jego samochodem, który zapewne kosztował krocie. Z małym uśmiechem odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć. – Co masz na głowie?Szalik?

- Moje włosy są już długie.

- Wymyślono coś takiego jak fryzjer.To całkiem fajna rzecz.

Zaśmiał się nisko i skręcił w boczną ulicę. – Zadziorna dzisiaj, hm? Na tylnym siedzeniu jest pudełko dla ciebie.

- Jace zaprosił moich rodziców na święto dziękczynienia. – wyjaśniłam, sięgając do tyłu,palcami szukając po ciemku pudełka. – Co byłoby w porządku,gdyby mi o tym powiedział. Teraz mam tylko tydzień na mentalne przygotowanie się na wykłady i zdrowe kopniaki.

- Twoi rodzice przyjeżdżają na święto dziękczynienia?

Zaśmiałam się cicho, kiedy znalazłam pudełko. – Och, tak. I ty tam będziesz. Zapomniałam o tym.Poznanie moich rodziców i te inne fajne rzeczy.

- Nie wiem czy dam radę przyjść,Norah. Mam wtedy pracę. Otwórz pudełko.

- Powiedziałeś że mógłbyś przyjść. Chcę żebyś tam był.

Warknął, skręcając autem w kolejną ulicę, dociskając pedał gazu i nabierając prędkość, kompletnie ignorując znaki o ograniczeniach, które stały z boku drogi. –Wiem. Zobaczę co da się zrobić. Nie mogę tak po prostu brać sobie wolne kiedy chcę.

- Więc kłamałeś?

- Chryste, Norah, otworzysz w końcu to pudełko?

- Nieważne. – rzuciłam. Chwyciłam za wieko pudełka i otworzyłam je, ukazując biały papier. Harry spoglądał na mnie kątem oka z małym uśmieszkiem na ustach.

Po pokazaniu mu języka odchyliłam papier i prawie zemdlałam. Na samym środku leżała torebka Capucines GM od Louisa Vuittona w całej jej czarno skórzanej chwale.

Zaschło mi w ustach i wahając się przejechałam palcami po delikatnym przodzie przez logo LV. –Harry. – powiedziała cicho. – Co to kurwa jest?

- Widziałem jak patrzyłaś na torebkę Perrie i zapytałem o markę. Potem poszedłem do sklepu i jakaś kobieta pomogła mi wybrać torebkę, która mogłaby ci się spodobać . Podoba ci się? Chcesz jakąś inną? Mają też inne kolory. Mogę ci załatwić inny kolor.

- Nie. Jest. Jest perfekcyjna.

Harry uśmiechnął się do mnie. –Więc jest okej?

- Nie. Nie przyjmuję tego, Harry.Kosztuje 5.800 dolarów. Nie wezmę jej.

- Weźmiesz.

- Nie.

- Proszę, Norah. Chcę żebyś ją miała. Chcę ci ją dać.

Gapiłam się na torebkę i próbowałam przetrawić całą tą sytuację. – To dlatego, że nie przychodzisz na święto dziękczynienia? Próbujesz mnie przekupić?Myślisz, że jak kupisz mi, to ci wybaczę?

Auto gładko się zatrzymało na odpowiednim miejscu parkingowym. Harry puścił hamulec i odwrócił się do mnie z zimnym wzrokiem, który od razu mnie uciszył. Wziął głęboki wdech i sięgnął ponad skrzynią biegów przebiegając opuszkami palców po moim udzie.

- Norah. – ostrzegł. – Nigdy bym tego nie zrobił. Sam fakt, że o tym pomyślałaś. – zamknął oczy we frustracji. – Fakt, że o tym pomyślałaś, jest bardzo,bardzo smucący. Kupiłem ci ją, bo chciałem. Chciałem- zrobić coś miłego. Próbuję robić coś miłego.

Drżący oddech opuścił moje usta, kiedy spoglądałam na tego pięknego mężczyznę przede mną. –Kurwa, Harry, przepraszam. Przepraszam. – wyszeptałam, opuszczając wzrok na jego dłonie ozdobione pierścionkami. Po sekundzie wahania podniosłam na niego wzrok. – Przepraszam.

- Dlaczego w ogóle o tym pomyślałaś?– rzucił. – To okropne.

Skrzywiłam się na jego przenikliwy ton. – Nie wiem. Po prostu... nie wiem. Naprawdę, naprawdę kocham tę torebkę. Tylko nie mogę jej przyjąć.

- Dlaczego nie?

- Może dlatego, że jest naprawdę śliczna i droga i nie przyjmę takich rzeczy od ciebie?

Przewrócił oczami i położył ręce z powrotem na kierownicy, wyjechał z parkingu na drogę. – Norah,mogę ci kupić cokolwiek zechce i zamierzam to robić. Proszę.Jesteś moja dziewczyną i chcę to robić dla ciebie.

- Ale ja nie mogę tobie kupować ładnych rzeczy. To nie jest fair.

- Możesz po prostu przyjąć prezent i mnie nie irytować?

Spojrzałam w dół na torebkę. –Myślę, tak, chyba. Muszę?

- Tak.

- Okej. – wymamrotałam. –Dziękuję, Harry. Dziękuję za moją torebkę przez, którą będę prawdopodobnie później w domu płakać i za bycie miłym, kiedy ja oskarżyłam cię o próbę przekupienia mnie. I rozumiem, jeśli nie przyjdziesz na święto dziękczynienia. Nie ma sprawy.

- Dziękuję. – odpowiedział cicho.

Reszta podróży, gdziekolwiek zmierzaliśmy, przebiegła w ciszy, wypełniona muzyką, której słuchał Harry i o dziwo nie było niezręcznie. Mogłam nawet usłyszeć jak nuci do piosenki. Nawet bardziej zaskakujące niż to,że nie było niezręcznie, było to, że nie brzmiał na w połowie złego.

Postanowiłam nie naciskać i dostosować się. Oparłam głowę o zagłówek i obserwowałam światła wielkiego miasta, podczas gdy nucenie Harry'ego wypełniało moje uszy, a jego prawa dłoń spoczywała powyżej mojego kolana i delikatnie stukała o nie palcami.

W końcu zatrzymaliśmy się, a ja próbowałam ukryć moje zaszokowanie. – Lodowisko? Będziemy jeździć na łyżwach?

Głośno zaśmiał się, wyszedł z auta i potruchtał w moją stronę by pomóc mi wysiąść. Chwyciłam jego dłoń i wygramoliłam się z niskiego auta bez przewrócenia się i obicia swojej twarzy, co zaliczam do sukcesu.

Po tym jak mi pomógł, schylił się i sięgnął na tylne siedzenie wyciągając zieloną beanie. – Nie chcę, żebyś się przeziębiła. – wymamrotał naciągając ją na moje nieznośne włosy z uśmiechem. – Wyglądasz uroczo.

Moim pierwszym odruchem, było chwycenie go i pocałowanie, ale Harry był szybszy. Chwycił za tył mojej szyi, przyciągnął mnie do siebie i przycisnął wargi do moich w jasnym świetle zimowej wioski w Bryant Park. Zamruczał cicho ,kiedy się ode mnie odsunął, poprawiając beanie po raz ostatni.

- Gotowa?

- Nie mam koordynacji. – westchnęłam.– To będzie porażka.

- Zobaczymy.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu wkradającego się na moją twarz, kiedy ciągnął mnie w stronę wejścia z tym cholernym szalikiem przewiązanym dookoła jego głowy i wyrazem chłopięcego podniecenia. Przysunęłam się bliżej jego boku szczęśliwa w jego czapce. – Kim ty w ogóle jesteś?

Jęknął do mnie. – Twoim chłopakiem. Nie bądź irytująca, Norah.

I oto był prezes, ukrywany przez cały wieczór. Ale nawet wtedy mogłam potrząsnąć głową w rozbawieniu i przytulić się odrobinę bardziej do jego boku. Każda oblicze Harry'ego było inne i niespodziewane, a ja zakochiwałam się w każdej. O ile niezmiernie kochałam Harry'ego, który zabiera mnie na lodowisko, to chciałabym poświęcić krótkie wakacje bez niego dla Harry'ego-multimilionera, stojącego na czele ogromnej korporacji

Mogłam mieć tylko nadzieję, że on poświęciłby się dla mnie tak samo.