środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 31

Zaczęłam odczuwać suchość w ustach z czasem, kiedy coraz dłużej wpatrywałam się w małe z pozoru niewinne obiekty na szafce obok łóżka, które posiadały zdolność rozszarpania mojego serca na małe kawałeczki. Leżały tam szydząc ze mnie, co zdawało się trwać godzinami.
W końcu odzyskałam oddech i jasność umysłu, zrzucając z siebie ciepłe okrycie, a następnie wyszłam z łóżka. Harry, który wyglądał absolutnie uroczo ze swym sennym wzrokiem, obserwował zdezorientowany, jak krzątam się po pokoju w poszukiwaniu własnych butów.
- Norah. - powiedział powoli, a jego głos był zachrypnięty na skutek snu. - Co ty robisz?
Zdecydowałam nie odpowiadać, zamiast tego skupiłam się na założeniu obcasów na stopy i zapięciu pasków, abym mogła opuścić to miejsce. Moje palce walczyły z małymi, złotymi sprzączkami, zanim ostatecznie się poddałam i zdjęłam buty, decydując się na bosy spacer.
- Norah. Pytałem, co robisz.
- A na co ci to kurwa wygląda? - warknęłam.
Pośpiesznie wyszłam z pokoju z butami w dłoni, zanim on zdążyłby odpowiedzieć i trzasnęłam drzwiami, obrazując swoją złość. Ogromny penthouse pogrążony był w ciszy. Jedyny odgłos stanowiły moje stopy stawiane na podłodze korytarza.
Kolejne zatrzaśnięcie drzwi uświadomiło mnie, że chłopak podąża za mną, zupełnie tak jak się spodziewałam. Pokonywałam po dwa stopnie schodów na raz, starając się stamtąd wydostać, ale zanim zdołałam pokonać szykowny salon, jego ręce owinęły się wokół mojej talii, zatrzymując mnie.
- Co ty wyrabiasz? - warknął.
- Wychodzę. - prychnęłam, starając się wydostać z jego uścisku. - Wypuść mnie!
- Dlaczego wychodzisz?
- Po prostu mnie wypuść!
W odpowiedzi przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
- Norah, uspokój się. Jeśli przestaniesz się ruszać, wypuszczę cię.
Natychmiast opadłam na jego tors, zupełnie jakby kojący ton jego głosu oczyścił moje wnętrze z całej adrenaliny, która krążyła w moich żyłach chwilę wcześniej. Owijając ręce wokół mojej talii, podniósł mnie ostrożnie i zaniósł na sofę, zajmując na niej miejsce ze mną na kolanach.
- Powiedz mi, co jest nie tak? - zażądał cicho.
Jego dłoń założyła pasmo włosów za moje ucho, zanim wsunęła się pod mój podbródek i uniosła go, krzyżując nasze spojrzenia- moje pełne bólu złamanego serca, jego pełne dezorientacji. Loki, które zwykle były puszyste i nie do okiełznania, teraz były oklapnięte po stronie, na której chwilę wcześniej leżał, a ja desperacko chciałam je zmierzwić i przywrócić do naturalnego stanu.
Patrzyłam na niego tak długo, aż wreszcie on zdecydował się na ruch i pochylił w moim kierunku, usiłując mnie pocałować, na co jedynie się odsunęłam, unikając kontaktu z jego kusząco niebezpiecznymi ustami. Harry opadł na oparcie kanapy zupełnie zdezorientowany i nawet nie usiłował mnie zatrzymać, kiedy schodziłam z jego ud, aby zająć miejsce obok niego, przyciągając kolana do klatki piersiowej.
- Kolczyki. - szepnęłam. - Kolczyki na szafce nocnej.
Spoglądając na jego twarz w oczekiwaniu na reakcję, nie byłam wielce zaskoczona, nie otrzymując jej. Typowe skupienie gościło na jego twarzy, jakby nic nigdy nie było w stanie go zaskoczyć.
- Diamentowe?
- Kurwa, a czy były tam jeszcze jakieś? - zadrwiłam.
- Nie.
Wywróciłam oczami i odsunęłam się od niego.
- Chciałabym wyjść, ale skoro nalegasz, aby wszędzie mnie zawozić, byłabym wdzięczna, jeśli zadzwoniłbyś po Jamesa, aby mnie odwiózł.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, a ja również postanowiłam skupić na nim swoje spojrzenie, niepewna co z sobą zrobić w aktualnej sytuacji, a moje społeczne kompetencje wcale nie pomagały. Zupełnie jak jego powoli napinająca i rozluźniająca się szczęka.
- Należą do Clarie. - oznajmił ostatecznie. Jego głos był niski, a on sam starał się utrzymać złość pod kontrolą. - Zostawiła je tutaj.
- Przestań. - pisnęłam. - Nie obchodzi mnie do kogo należą. Po prostu zadzwoń po Jamesa, proszę.
- To było kilka dni przed weselem. Przed tym jako powiedziałem ci, że jestem twój.
- Proszę przestań! - błagałam, chowając twarz w dłoniach. Każde wypowiedziane przez niego słowo tylko pogarszało całą sytuację, ponieważ wyobrażałam sobie ich razem, kiedy jego silne palce, błądziły po jej szczupłej talii w ten sam sposób, jak robił to dziś ze mną. - Proszę.
W końcu zamilkł i oboje siedzieliśmy w ciszy, a on nie wykonywał żadnego ruchu, nawet nie zadzwonił po Jamesa, tak jak prosiłam. Moja złość rosła z sekundy na sekundę, stopniowo zastępowana przez ból; w każdej chwili mogłam stracić nad sobą panowanie.
Harry ostrożnie zbadał mnie spojrzeniem i zwilżył językiem dolną wargę, zanim ponownie przemówił.
- Nie wiedziałem, że byłem twój. Popełniłem błąd.
- Powiedziałeś mi, że nie widywałeś się z nikim innym.
- Clarie po prostu się pojawiła. Nie planowałem tego. Nigdy się z nią nie umawiałem. - bronił się.
- To bez różnicy. Okłamałeś mnie. - powiedziałam cicho. - Po tym jak powiedziałeś, że nie kłamiesz. Więc po prostu oszukiwałeś mnie przez cały ten czas. Świetnie. Naprawdę świetnie. A teraz proszę, zadzwoń po Jamesa w innym wypadku przysięgam, zadzwonię po Jace, a on prawdopodobnie jest z Louisem, więc z pewnością będzie bardzo wkurwiony.
Szybko wstał z miejsca i zmrużył oczy.
- Ja cię zawiozę.
- Nie.
- Tak, Norah. - syknął. - Odwiozę cię, jeśli najpierw mnie wysłuchasz.
Sfrustrowana wypuściłam powietrze i skrzyżowałam nogi, zanim w końcu opadłam na skórzaną sofę. W tym momencie mój makijaż był prawdopodobnie zrujnowany, a moje włosy sterczały w przeróżnych kierunkach, jak u niezwykle sfrustrowanego, dobrze ubranego trolla.
- Nie przerywaj mi. - zażądał zaczynając chodzić w tę i z powrotem. Jego ciemne tatuaże niemal świeciły pod luźną białą koszulką, która lekko się zsunęła, ukazując jego wystające obojczyki. Harry krążył po pomieszczeniu przez blisko minutę z rękami za plecami i poważnym wyrazem twarzy, zanim zaczął mówić.
Mówił wolno, a w jego głosie wyczuwalna była frustracja; starał się powstrzymać od wrzeszczenia na mnie, kiedy w zasadzie nie miał ku temu żadnych powodów.
- Nie myślałem, że kiedyś tak będzie... Clarie zawsze tu była i zawsze będzie.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.
- Nie za dobry początek, Harry.
- Powiedziałem, nie przerywaj mi. - warknął, a jego oczy  przybierały coraz ciemniejszy odcień zieleni, kiedy wykonywał kolejne pokaźne kroki tuż przede mną.  - Ona zawsze tu będzie. Jest partnerem biznesowym i przez pewien czas była kimś więcej. Ale teraz ty jesteś tu, a ja nie zrobię tego znowu. Jesteś tym, czego właśnie teraz potrzebuję.
- Nie potrzebujesz mnie.
- Nie. Przerywaj. - syknął, a każde z tych wypowiedzianych słów zostało wyraźnie zaakcentowane i osnute groźbą. Prezes w końcu przestał się kręcić i stanął na przeciwko mnie, prostując swe ramiona na znak pewności siebie. - Potrzebuję cię, Norah. Nie masz nawet pojęcia jak bardzo. Tak samo jak ja go nie miałem, aż do dnia ślubu.
Patrzyłam na niego z zaciśniętymi wargami, robiąc mu na przekór w momencie kiedy skończył.
- Teraz możesz mówić. - nakazał.
- Och, z rozkoszą. Jest kilka rzeczy, które chciałabym nadmienić. Po pierwsze, kurewsko nienawidzę Clarie i to jej mąż, nie ona, jest twoim partnerem biznesowym. Po drugie, nie mam pojęcia, co masz na myśli mówiąc, że mnie potrzebujesz. To nie ma żadnego logicznego sensu, skoro nadal jesteś kompletnym dupkiem, ze mną lub beze mnie.
Obserwował mnie w milczeniu przez minutę, jakby nadal był zaskoczony, że nie krzyczałam i nie uderzyłam go w twarz do tej pory. Nie byłam do końca pewna dlaczego tego nie zrobiłam.
- Jej mąż to pijak. On jest twarzą firmy, ale to ona jest mózgiem. I załapałem już, że jestem dupkiem, naprawdę załapałem. Ale się staram.
- Niewystarczająco.
 - Więc czego ode mnie oczekujesz? - zapytał cicho. - Musisz powiedzieć mi, czego ode mnie oczekujesz. Staram się. Chcę, żebyś ze mną była, Norah.
I wtedy coś we mnie pękło. Od tygodni słyszałam, że się "stara" i że mnie "potrzebuje". Słyszałam, jak mówił mi, że nie będzie spotykał się z nikim innym. Słyszałam i uwierzyłam w każde pojedyncze słowo, które wypłynęło z jego pompatycznych ust.
Zamiast krzyczeć, wstałam i wyszłam z pokoju. Zignorowałam jego ostrzeżenia, że mam się zatrzymać i strąciłam jego dłoń z mojego ramienia, kiedy czekałam za windą. Kiedy zaczął wrzeszczeć i donośny dźwięk wypełnił pustą przestrzeń, zaczęłam płakać.
Weszłam do windy i odwróciłam się twarzą do absolutnie pięknego i absolutnie wściekłego mężczyzny, który był tuż za mną. Jego oczy podwoiły w szoku swoje rozmiary, kiedy zobaczył spływające po mojej twarzy łzy, które szybko starłam, przeklinając swoją słabość i pociągnęłam nosem. Kilka chwil zajęło mi zebranie się w sobie, zanim w końcu mogłam zacząć mówić.
- Powiedziałam ci, czego kurewsko potrzebuję. - syknęłam. Mój głos zdradził mnie załamując się na końcu. -Chcę żebyś był zabawny i żebyś przytulał mnie kiedy tylko zechcesz, i żebyś w końcu przestał traktować mnie jakbym była jednym z twoich pierdolonych pracowników! Chcę żebyś wysyłał mi kwiaty. Chcę pieprzony bukiet kwiatów albo cokolwiek innego, co będzie pokazywało, że faktycznie ci zależy; o to chodzi. Chcę żebyś próbował. Chcę żebyś przestał z tym całym gównem 'nie bawię się w poważne związki' i potrzebuję, żebyś ze mną był. To jest to, czego tak cholernie potrzebuję.
Na jego twarzy pojawił się grymas, prawdziwy wyraz smutku, który zobaczyłam dopiero teraz, po raz pierwszy od momentu, kiedy spotkałam Harry'ego ; wyraz twarzy, który wątpiłam zobaczyć kiedykolwiek po raz kolejny i ten, o którym nigdy nie pomyślałam, że faktycznie zobaczę.
- Nie mogę tego robić.
Mimo że to było właśnie to, czego się spodziewałam, moje serce rozpadło się na mnóstwo małych kawałeczków, słysząc te słowa.
- Wiem.
Tym razem nie zatrzymywał mnie, kiedy oparłam się o ścianę windy, trzymając metalową poręcz, jakby od tego zależało moje życie i pragnęłam tylko, aby moje kolana nie załamały się pode mną. Kiedy obserwowałam jak drzwi windy się zamykają, wróciłam myślami do dnia, kiedy pierwszy raz opuszczałam jego biuro, całkowicie spanikowana i osunęłam się na podłogę.
Wtedy spowodowane to było moim szaleńczo bijącym sercem i nadmiaru energii, przez co nie mogłam trzeźwo myśleć, nie mówiąc już o jakimkolwiek funkcjonowaniu. Ale tym razem stało się to z powodu mojego serca, z którego wyrwano życie, balansującego na krawędzi wyczerpania tak, że w każdej chwili mogłabym położyć się na ziemi i pogrążyć we śnie.
Odrętwiała wyszłam na parking i usiadłam na zimnym, betonowym krawężniku, wybierając numer nowojorskiej firmy taksówkarskiej jedną ręką i wycierając nos w mało atrakcyjnym stylu drugą.
- Tak, potrzebuję taksówkę na adres 15 Central Park West.
- 10 minut. - odrzekł burkliwy głos, zanim zakończono połączenie.
Czas mijał niemiłosiernie powoli, kiedy nadal tkwiłam na zewnątrz, ciasno otulając się swetrem, aby zapewnić sobie choć odrobinę ciepła. Kiedy moja jedyna nadzieja, będąca żółtą taksówką zajechała na ulicę, na której czekałam, wsunęłam się na tylne siedzenia, tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Część mojej wkurzającej podświadomości ciągle miała nadzieję, że Harry wybiegnie za mną z budynku. Ale gdy tylko zaczęliśmy oddalać się od tego gustownego miejsca, zdałam sobie sprawę jak głupie były te marzenia. Stary taksówkarz spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.
- Wszystko w porządku, młoda damo?
- Tak. - pociągnęłam nosem. - Po prostu, no wie pan, zwyczajny milioner złamał moje serce. Co nowego?
- Jakiś facet pozwolił ci odejść? On musi być szalony!
Wzruszyłam ramionami i wymusiłam słaby uśmiech.
- Tak, cóż, on jest osobą z pogranicza psychopaty, więc myślę, że raczej jest tak jak pan mówi.
- Hej, pieprzyć go. - zaśmiał się mężczyzna. - Mogę się założyć, że jest milion facetów, którzy gotowi byliby dla ciebie umrzeć.
- Biorąc pod uwagę, że umiejętnościami społecznymi dorównuję alpace, jedynym mężczyzną, którego w tej chwili mam, jest mój najlepszy przyjaciel. - taksówkarz posłał mi znaczące spojrzenie, na które szybko rzuciłam. - Który jest ujawnionym homoseksualistą.
- Przynajmniej masz swoich przyjaciół. A teraz przestań płakać przez jakiegoś chłopaka. Widzę zbyt wiele pięknych kobiet, wypłakujących oczy w tej taksówce! To łamie mi serce, mówię ci.
Zaśmiałam się żałośnie i otarłam nos rękawem mojej koszuli, zanim zdałam sobie sprawę, jak obrzydliwe to było.
- Próbuję przestać. Po prostu go kocham, wie pan?
- Wiem. - oświadczył, spoglądając na mnie w lusterku, a jego zielone, zmrużone oczy, które były uderzająco podobne do oczu Harry'ego, marszczyły się w kącikach. - Ale czasami, to może nie wystarczyć.
Dalszą podróż spędziliśmy w ciszy, a gdy wysiadałam, zostawiłam mężczyźnie ogromny napiwek. Po trwającym zbyt długo spotkaniu z Harrym, odświeżającym było przypomnienie jak wielu miłych ludzi faktycznie jest na tym świecie.
Tym razem dopiero po czwartej próbie ostatecznie udało mi się wsunąć klucz w zamek do drzwi. Telewizor grał w salonie, dawno zapomniany przez dwie postaci, które zajęte sobą siedziały na kanapie. Pisnęłam i odwróciłam się, a do moich uszu dotarły odgłosy śmiechu.
- Wystraszyliśmy ją na śmierć! - zachichotał Louis.
Jace starał się zwalczyć swoje rozbawienie, nim ostatecznie się poddał, głośno parskając śmiechem.
- Ona już nigdy nie będzie taka sama!
Powoli się odwróciłam, zerkając na nich przez palce.
- Już okej? Mogę otworzyć oczy?
Po moich słowach nastąpiła cisza, a potem oboje nagle zaczęli zmierzać w moim kierunku z wyciągniętymi przed siebie rękami i oczami pełnymi troski. Louis dotarł do mnie pierwszy i usunął dłonie z mojej twarzy, zanim westchnął cicho.
- Wiedziałem! - mruknął Jace, biorąc mnie w swoje ramiona i zaczął gładzić mnie po włosach. - Płakałaś. Co się stało? Gdzie jest Harry?
- To przez Harry'ego. - mruknęłam. Chłopcy zaprowadzili mnie na sofę i posadzili na swoich udach, więc moja głowa spoczywała na nogach Jace, który głaskał moje włosy, a moje stopy na kolanach Louisa, który uspokajająco pocierał moją nogę. - On po prostu... Tam były kolczyki... a potem on powiedział, że mnie potrzebuje, więc wyszłam.
Louis zmarszczył brwi w zmieszaniu.
- Zwolnij i zacznij jeszcze raz. Nic nie rozumiem.
- Wszystko było dobrze do czasu, aż zobaczyłam kolczyk. I Harry wyjaśnił, że on należy do Clarie, że to było jakiś czas temu, ale to ciągle ten sam czas, w którym on mówił, że nie widuje się z nikim innym. Potem powiedział mi, że mnie potrzebuje, a ja na to, że chciałabym, żeby to było prawdą, a on odrzekł, że nie może zrobić tego, czego od niego oczekuję. Więc wyszłam.
- Wyszłaś? - zapytał powoli Jace.
- Wyszłam.
- Dzięki Bogu.
Siedzieliśmy w ciszy, a chłopcy nieustannie mnie pocieszali. W pewnej chwili skończylimy w plątaninie rąk i nóg na małej sofie, a każdy z nas wzajemnie oplatał się kończynami. Moje nogi były splecione z nogami Louisa, a ręce ukryte gdzieś w okolicach szyi Jace, podczas gdy oni oboje również zdołali otulić się rękami.
Sen przyszedł nadzwyczaj łatwo, kiedy spoczywałam pomiędzy ludźmi, którzy nigdy nie zrobiliby niczego żeby mnie skrzywdzić. Na szczęście, nie śniłam tamtej nocy, a kiedy się obudziłam, czekały na mnie muffinki i prysznic.
- Strój na dziś już wybrany, kochanie. - Louis zagruchał, kiedy delikatnie mną potrząsał. - Jace gotuje, a ja odkręciłem wodę pod prysznicem i przygotowałem dla ciebie krótki skecz, aby poprawić ci humor.
- Cóż, zatem niech go obejrzę. - mruknęłam śpiąco, mrużąc jedno oko, aby spojrzeć na aktora z błyszczącymi oczami, stojącego tuż przede mną. - Będę jurorem twoich umiejętności aktorskich.
Zaśmiał się cicho.
- Cóż, uh, skecz nie jest jeszcze dopracowany. Możliwe, że trochę skłamałem. Więc idź pod prysznic, a potem go zaprezentuję.
Wywróciłam oczami, chwyciłam zaoferowaną przez niego dłoń i zostałam dźwignięta z kanapy na której spędziliśmy noc, tuląc się nawzajem. Zostawiając na jego policzku całus, nadąsana udałam się do łazienki, zdjęłam swoją koszulkę - koszulkę Harry'ego - i weszłam pod strumień parującej wody.
Prysznic był relaksujący i zdziałał cuda z moimi obolałymi mięśniami, jednak nie zmienił nic w sprawie mojego zbolałego serca. Czułam się jak nastolatka, która zerwała ze swoim pierwszym chłopakiem i myśli, że to koniec świata.
Kiedy wyszłam i założyłam na siebie wybrane przez chłopców ubrania, otworzyłam drzwi napotykając na konającego ze zmęczenia Jace, którego niebieskie oczy były szeroko otwarte na skutek szoku. Objęłam dłońmi jego twarz, w czasie gdy Louis pędził tuż za nim, wyglądając na równie przestraszonego i zmieszanego.
- Co się stało? - krzyknęłam do chłopaka Jace. - Wszystko z nim w porządku? Czy on poparzył się podczas gotowania? Czy to już ten skecz, Lou?
- Nie. - odpowiedział Louis, kręcąc głową. - Tu jest... tu jest...
Poczułam ścisk w żołądku, kiedy rozpoznałam na twarzy chłopaka z Doncaster wyraz onieśmielenia.
- On tutaj jest, prawda?
- Nie. - wydusił w końcu Jace. Z ulgą wypuściłam z płuc powietrze, co szybko okazało się być błędem, kiedy kolejne słowa opuściły jego usta. - Cóż, tak jakby.
- Tak jakby?
- Po prostu chodź tutaj.- ostatecznie jęknął Louis. Usunął swojego chłopaka z drogi i złapał mnie za rękę, prowadząc krótkim i krętym korytarzem. - Tylko nie wariuj. Jest ich tu dużo.
- Dużo czego? - jęknęłam.
Uzyskałam odpowiedź na swoje pytanie, kiedy skręciliśmy za róg do małej, przytulnej kuchni, która w każdym możliwym calu pokryta była bukietami kwiatów. Ściśle mówiąc, żółtymi różami. Gapiłam się na nie, próbując przetrawić co się dzieje i dlaczego cała moja kuchnia tonie w morzu kwiatów.
Przechyliłam głowę na bok.
- Myślałam, że robiłeś muffinki, Jace.
Mój współlokator i najwyraźniej nie mój kucharz, pojawił się tuż za mną i owinął rękę wokół mojej talii.
- Pojawiały się bez przerwy. Żółty to kolor, który dajesz komuś, kiedy chcesz przeprosić.
- Co do chuja?
- Ten kurier był wkurzony. - dodał Louis. - Musiał wnieść tonę kwiatów i powiedział, tu cytat: 'ten gość musiał nieźle namieszać'.
Zmrużyłam oczy na jasno kolorowe róże rozłożone w pomieszczeniu.
- O co kurwa rzeczywiście chodzi? Pieprzone kwiaty?!
Szturmując kuchnię, zaczęłam przeczesywać bluźniercze bukiety w poszukiwaniu notki lub czegokolwiek, co mogłoby wyjaśnić w jaką gierkę bawi się teraz Harry Styles. W końcu dostrzegłam bukiet stojący w kącie z niewinnie wystającym białym liścikiem.
Wyrwałam go i gapiłam się na małą karteczkę. Na pierwszej stronie zapisano dwa słowa niezgrabnym, odręcznym pismem. Norah Wilson.
Mój żołądek zagroził całkowitym opróżnieniem jego zawartości na kuchenną podłogę. Zamiast tego, powoli osunęłam się na zimne kafelki. Jace i Louis patrzyli na mnie, kiedy wręczyłam im świstek, ponieważ w żaden sposób nie byłam zdolna do jego przeczytania, szczególnie teraz, wcześnie rano, bez kropli kawy w moim organizmie.
- Przeczytaj to. - wydukałam.
Z zachęcającym szturchnięciem w bok od swojego chłopaka, Jace wziął go z mojej wyciągniętej dłoni i otworzył. Jego język zwilżył dolną wargę, a brwi zmarszczyły się, kiedy szybko odczytał to sam, upewniając się, że mogę to usłyszeć.
Odchrząknął i szybko spojrzał na mnie, zanim zaczął czytać. W jego uspokajającym głosie wyczuwalna była nuta troski.
"Droga Norah,
Pomyślałem, że zacznę od kwiatów.
Harry."
-------------------------------
Do powiedzenia mam Wam bardzo dużo, ale pozostanę przy słowach: DO SOBOTY.

10 komentarzy:

  1. Cudne czekam nn xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział niesamowity. Faktycznie Harry jest tu pieprzonym dupkiem, ale mam nadzieje że sie zmieni. Czekam z niecierpliwoscią na nastepny rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny rozdzial :) :D :*

    OdpowiedzUsuń
  4. jedyne co jestem w stanie powiedzieć: O. Kurwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie mogę znieść tego że Harry się cały czas wydziera na nią :'C

    OdpowiedzUsuń
  6. Harry będzie musiał się postarać, oj będzie musiał xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojeeeeejjj Harry *__* Cudowny rodział ツ

    OdpowiedzUsuń
  8. O BOŻE. To jest cudowne. Nie mogę się doczekać nexta!!!

    PS Czyżby to dziś była ta upragniona sobota?? :3

    OdpowiedzUsuń